Widziałam go oczywiście na fejsie. Jakieś siedemset razy. Ale na żywo to było zupełnie co innego. Na rękach swojego ojca wyglądał trochę jak zabawka albo artystyczny gadżet. I pierwszy raz w życiu zapragnęłam przytulić dziecko. Nie dlatego bo wypada, albo dlatego, że ono chce i głupio je odepchnąć, ale prosto z tego miejsca pod żebrami, gdzie coś zadrżało, rozpłakało się, dostało nagle gorączki i zwyczajnie zaczęło krzyczeć, że pragnie dotyku tych małych rączek i pergaminowej pachnącej skórki.
- Mogę go potrzymać? - zapytałam idiotyczne jak wszyscy.
- No pewno - odparł Wojtek i przekazał mi zawiniątko, jak się przekazuje paczkę z kieliszkami. Delikatnie ale szybko jakoś i nie specjalnie zgrabnie. A ja go wzięłam z przesadną ostrożnością i też jakoś krzywo i dziwnie. I wszystko było dziwne, źle zagrane, rozpadało się w głowach i w dłoniach, dopóki nie powąchałam główki tego dziecka i nie poczułam jak zatrzymuje się czas, ciśnienie opada, a dzieciak spogląda na mnie i wszystko zaczynam rozumieć. Wtulam go w siebie i siebie w niego i zamykam oczy w tym przylgnięciu całkowitym i on nie płacze. Za to płaczą moje oczy i Wojtek na mnie patrzy, całym ciepłem tego popołudnia mnie otula. Inny facet by już pytał, co mnie boli i co się dzieje, ale nie on. On zawsze więcej rozumiał, niż mówił.
- Chciałabym takiego samego - mówię w końcu, chyba bardziej do siebie i pierwszy raz na głos to mówię i nie boję się. Chyba. - Takiego małego mężczyznę bym chciała, tylko mojego, takiego serce z mojego serca i krew z mojej krwi i jego myśli splecione z moimi i jego los na zawsze połączony z moim. I to jest koniec - robię przerwę i zatapiam twarz w zapachu tego dziecka i tego popołudnia lepkiego i leniwego. Wojtek jeszcze nie jest pewny, co tak naprawdę usłyszał więc mruga gęsto i czeka na więcej moich słów. Ale mnie się nie spieszy, bo wiem już z całą pewnością, że widzę go ostatni raz. Ale zamiast na niego, patrzę na jego syna iluśmiesięcznego i czerpię od niego czystą energię jak z bezpośredniego źródła z kosmosu. A kiedy czuję, że to ujęcie zwyczajnie dobiega końca, oddaję Wojtkowi dziecko i kończę wszystko, jakby bardziej znowu dla siebie.
- Mogłam to robić twojej żonie bo na tyle już jestem zepsuta. Ale nie jemu.
- Ale to nie jest tak.. - wiem, że powiedziałby coś ładnego, bo zawsze mówił do mnie ładne rzeczy i nietuzinkowe, ale nie daję mu tym razem.
-To jest dokładnie tak - wypowiadam ostatnie zdanie i kończę wszystko, i tą scenę i cały film. Więc słońce zniżają za horyzont i oświetlają mnie z boku, na pomarańczowo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz