piątek, 14 sierpnia 2015

11. Trzydziestolatki, Babcia i Alabama Song.

A jednak jedzie. Za mało odważna, żeby wszystko za sobą zostawić. Wystarczająco odważna, by wrócić do miejsca z dzieciństwa. Po drodze przypomina sobie wszystkie zapyziałe wsie. Przypomina sobie, że istnieje świat, oprócz smutnej bajki, którą sama sobie pisze co wieczór. Zatrzymuje się w wiejskich sklepikach, gdzie wszyscy patrzą na nią spod czół pomarszczonych i brudnych. Kupuje w nich gumę orbit, by usłyszeć burknięcie grubej ekspedientki z tłustymi włosami. By poczuć lekceważenie prawdziwie zmęczonej  kobiety, która nie ma czasu wyczyścić paznokci swoich kalafiorowych dłoni z obrączką, wrośniętą dwadzieścia kilo temu. Młodsza starsza. Zgorzkniała. Już nie czeka nie wiadomo na co. Chciałaby tylko, żeby jej dzieci na zapleczu nie wrzeszczały. Żeby we wrześniu starczyło na podręczniki. A gdyby tak Natalia tutaj, zamiast niej, za tą zasmarkaną szybą? Bez oczekiwań. Mąż zapyziały, śmierdzący by ją  nocami szukał leniwie dłonią szorstką i nie obciętym paznokciem. Natalia tak by chciała, by oni jej to wszystko na głos, tu i teraz, co myślą. Żeby ją ukamienowali za próżność. Ale oni tylko patrzą. Więc jedzie dalej. Mija tory jakieś rozpadnięte, jakieś smutne krowy. Krajobrazy rozmazane, zapyziałe polskie pawilony. I ukrop jej spływa po czole, i płacze jej cała twarz.

Babcia.

Babcia, która się przeżegna, kiedy ją zobaczy. Która jej powie, jakie ma włosy okropne. Jakie ubranie. Jaka jest mizerna, za chuda, za blada. Jaka miastowa,  jaka małomówna i  nieułożona. Jaka nieszczęśliwa, samotna, bezdzietna i  nie taka. Jeszcze chwila. Odnajduje drogę znajomymi ulicami o smaku chleba z pomidorem. Namiotów z koca. Świeżej kalarepki. Skręca pod blok wojen na śliwki i sonat na pianinie. Słychać stukanie sztućców. Chłód klatki ją wsysa w inny czas. Babcia otwiera drzwi i mruga oczami.
- Nic się nie stało, babciu, wszystko w porządku! - Natalia odważa się zrobić krok przez próg. - Nic się nie stało, chciałam ci zrobić niespodziankę. - Przytula ją. Chudziutka taka, malutka, cała przestraszona. Chyba się cieszy, ale nie widać tego na jej twarzy. Wreszcie spływają jej po zmarszczkach łzy. Dobry znak.
- Ojej! Ale niespodzianka! - Mówi wreszcie. - Co ty, sama? - Wygląda na klatkę.
- Sama, babciu. Chciałam cię odwiedzić.
- I samochodem sama? Matko Święta!
- Co to jest, raptem kilka godzin jazdy. Wyjechałam raniutko.
Babcia zamyka szybko drzwi i kuśtyka do kuchni.
- Głodna jesteś pewnie? Dziadek na działce. Ale to ci odgrzeje kapusty.
- Nie trzeba babciu, nie rób sobie kłopotu!
- No jaki to kłopot, zagrzeję ci zaraz. - Wyciąga garnek z lodówki i podpala zapałką ogień na kuchni. - Dziadek na działce. - Powtarza. - Ale powinien wracać niebawem. - No ale co się stało?
- Nic się nie stało, naprawdę. Miałam trochę wolnego w pracy. - Kłamie Natalia. - To pomyślałam, że dawno mnie nie było. - Uśmiecha się. Nie powie przecież, że chciałaby tu spokój znaleźć. I opanować drżenie rąk.
- No nie było. - Przyznaje babcia. - A w pracy wszystko w porządku?
-Tak, tak. Wszystko dobrze.
- Mizernie jakoś wyglądasz. Masz tam co jeść w domu?
Natalia uśmiecha się na ten znajomy komentarz.
- Pewnie, że mam babciu.
- A zdrowa jesteś?
- Zdrowa babciu.
- A nie wyglądasz. Mizernie jakoś wyglądasz. Bladziutko jakoś. Ale ty to zawsze tak. A w sekty jakieś się nie zaplątałaś?
- Nie, babciu.
- Ja słyszałam, że w miastach to te sekty się panoszą. Uważaj na siebie.
- Uważam.
Cisza. Babcia miesza kapustę, brwi ma zmarszczone. Natalia już się boi, że jej więcej zmartwień przysporzyła, niż radości tymi odwiedzinami.
- Ja sobie drzemałam właśnie. Zawsze sobie drzemię o tej porze. Dziadek na działce. Ale niedługo wraca.
-To połóż się. Ja sobie tu pomieszam. - Natalia zabiera jej łyżkę. Babcia siada z westchnieniem na taborecie i lustruje ją wzrokiem.
- To już się mogłaś uczesać, jak do babci jechałaś.
Natalia nakłada sobie na talerz odrobinę, bo ani głodna, ani w garnku nie ma za wiele.
- No co sobie tak nałożyłaś, jak dla wróbelka. Eeeeee, ty to zawsze byłaś niejadek.
- A co u ciebie, babciu? Jak zdrowie?
- Aaaaa, stara bieda. Ciesz się zdrowiem, póki masz, bo potem to już to życie byle jakie.
- A dziadek jak?
- A no wiesz. Dziadek, jak to dziadek.
- Acha. Pyszna ta kapusta.
- To sobie dołóż jeszcze dziecko, no. Zachudzone to to takie. Jak ty chcesz męża znaleźć?
- Nie szukam męża, babciu.
- No tak, oczywiście - Babcia macha ręką. - Wy miastowe to macie poprzewracane w głowie. - A co u mamy?
- Wszystko dobrze.
- U was to zawsze wszystko dobrze.
- A wolałabyś, żeby było coś nie tak? - Żartuje Natalia.
- Aaaaaaaaa, ja tam swoje wiem.

Babcia zamyśla się gdzieś daleko przez okno. Natalia wie, jak bardzo chciałaby męża dla niej. Cisza zapada. Cisza o smaku kapusty i zapachu wspomnień. Niewiele jest babci do powiedzenia. Ona już też zresztą prawie wszystko powiedziała. Dzień się kończy. Wnętrzności Natalii kurczą się o tej porze. Część jej w panice chciałaby wracać. Ale wie, że pierwsza noc będzie najgorsza, a potem będzie już lepiej. Jutro pomoże babci ugotować obiad. Może pójdą na spacer. Pewnie do kościoła. Liście już zaczynają kolorowieć. Powietrze pachnieć tęsknieniem. Dobrze. Niech ją przeniknie na wskroś. Niech ją tym smutkiem wytelepie i uzdrowi.
Wreszcie słychać, jak dziadek przemierza wolnym krokiem korytarz. Przekręca klucz w zamku i cicho się rozbiera w przedpokoju. Beret wiesza na wieszaku z boazerii i kładzie na stole siatki z marchewką. Zauważa Natalię, gdy ta wstaje.
- Wszystko w porządku dziadek, wpadłam tylko w odwiedziny. -  Zastygają w niezgrabnym uścisku.
- Mówi, że przyjechała w odwiedziny! – Powtarza mu głośniej babcia.
- Dobrze, akurat więcej marchewki narwałem. - Dziadek przenosi uwagę na torbę i zaczyna wypakowywać warzywa i chryzantemy. Babcia z westchnieniem podnosi się z taboretu i sięga po wazon. Ten sam rytuał od lat.
- I po coś tych śliwek tyle nawiózł?! Przecież mówiłam ci, że już dość jest. – Wzdycha.
- A co miałem na ziemi zostawić na zmarnowanie?! - Denerwuje się dziadek.
- No nie da mi spokoju z tymi śliwkami. – Mruczy babcia pod nosem. A Natalia nakłada dziadkowi kapustę na talerz, bo umył już ręce i czeka.
-A co to? - Dziwi się. – Z wczoraj?
- No z wczoraj zostało jeszcze! No patrz, no już dwa razy nie chce tego samego jeść.- Babcia się denerwuje.
- No jem, no przecież, o matko święta, no już się nie można w ogóle w tym domu odezwać!
- Tak, już ty byś się kiedyś nie odezwał!
Wreszcie dziadek uderza ręką w stół, aż podskakują sztućce, a babcia wywraca oczami.
- Nawiezie mi tego wszystkiego, rzuci na stół i w nosie ma wszystko – mamrocze, upychając ziemniaki pod zlewem. - Herbatę zrób dziadkowi, on przecież bez herbaty to nie zje! - Mówi do Natalii, więc ta włącza plastikowy czajnik , a on wszystko zagłusza. Teraz ona zapatrza się w okno, a smutek przeszywa ją aż do kości. Jedna po drugiej otwierają jej się żyły. Ale są puste, nie prawdziwe, więc marszczą się jak stary papier i zawijają do środka.

Wytrzymuje jedną noc. Rano wszystko ma w środku poskręcane. Chce papierosa. Chce włączyć telefon. Skończyć detoks, wrócić do domu i zalać wszystko wódką z szampanem.
- No jak możesz nie być głodna w ogóle, dziecko? - Babcia załamuje ręce. - Przecież ty się zagłodzisz! Mama wie, że ty nic nie jesz?
- Babciu, ja jem, po prostu teraz nie mam ochoty.
- Ale to nie ma ochota nie ochota, śniadanie trzeba zjeść i koniec! - Podstawia jej pod nos talerz z kanapkami z polędwicą. - Pomidora chcesz na to?
- Babciu, usiądź. Ja sobie wezmę już tego pomidora. Źle się chyba czujesz, widzę.
- Ach dziecko, jak ja mam usiąść. Przecież obiad mu trzeba ugotować. – Wzdycha. - Nawiózł przecież tego tyle, kto to będzie jadł? A tobie co na obiad?
- Babciu, ja chyba nie zostanę do obiadu. Pojadę już chyba wiesz?
- No bój się boga, dziecko, to dziś będziesz jechać?
- Chyba tak babciu. – Odpowiada cicho Natalia. – Roboty mam trochę.
- No wiesz co – pokręciła głową z dezaprobatą – weź chociaż tych śliwek trochę, przecież to nie ma kto jeść tego u nas!

Trzydziestolatki wiedzą już, że uciekanie nigdy nie pomaga. Ale ciągle jeszcze mają potrzebę uciekać. Wracają, a miasto niezmiennie wita je deszczem. I pada całą noc. I rano wszystko jest mokre. Rozwlekają się dni do nieprzytomności. Szarość pogrąża świat cały w nieczasie. Natalia płynie znowu w tej szarości smutnej, niesiona podmuchem miasta wśród znajomych ulic. Znów uspokaja się w tłumie z plastiku. Sączy sobie do krwi całą różowość zapomnienia. Chowa się w pluszowych fotelach, w zagajnikach ciał, w nocnych zamieszaniach. Odnajduje w taksówkach, w porankach, w znajomych mieszkaniach. Śnią jej się mozaiki kolorowych kafelków, desek klozetowych i nie spuszczonych rzygowin. Jak polaroidy z życia, rozsypane po podłodze.

„ Żaden smutek; żadne obce ciało; żadna rana. Nikt nie zmyli naszych psów ani koni. Wszyscy tańczyliśmy. Wszyscy zbieraliśmy brzask z piany morskiej. Kto mi to chce ukraść? " * - czyta i zamyka oczy.


* Alabama Song, Gilles Leroy




2 komentarze: