A jednak
jedzie. Za mało odważna, żeby wszystko za sobą zostawić. Wystarczająco odważna,
by wrócić do miejsca z dzieciństwa. Po drodze przypomina sobie wszystkie
zapyziałe wsie. Przypomina sobie, że istnieje świat, oprócz smutnej bajki,
którą sama sobie pisze co wieczór. Zatrzymuje się w wiejskich sklepikach, gdzie
wszyscy patrzą na nią spod czół pomarszczonych i brudnych. Kupuje w nich gumę
orbit, by usłyszeć burknięcie grubej ekspedientki z tłustymi włosami. By poczuć
lekceważenie prawdziwie zmęczonej kobiety, która nie ma czasu wyczyścić paznokci
swoich kalafiorowych dłoni z obrączką, wrośniętą dwadzieścia kilo temu. Młodsza
starsza. Zgorzkniała. Już nie czeka nie wiadomo na co. Chciałaby tylko, żeby jej
dzieci na zapleczu nie wrzeszczały. Żeby we wrześniu starczyło na podręczniki. A
gdyby tak Natalia tutaj, zamiast niej, za tą zasmarkaną szybą? Bez oczekiwań. Mąż
zapyziały, śmierdzący by ją nocami szukał
leniwie dłonią szorstką i nie obciętym paznokciem. Natalia tak by chciała, by oni
jej to wszystko na głos, tu i teraz, co myślą. Żeby ją ukamienowali za
próżność. Ale oni tylko patrzą. Więc jedzie dalej. Mija tory jakieś
rozpadnięte, jakieś smutne krowy. Krajobrazy rozmazane, zapyziałe polskie
pawilony. I ukrop jej spływa po czole, i płacze jej cała twarz.
Babcia.
Babcia,
która się przeżegna, kiedy ją zobaczy. Która jej powie, jakie ma włosy okropne.
Jakie ubranie. Jaka jest mizerna, za chuda, za blada. Jaka miastowa, jaka małomówna i nieułożona. Jaka nieszczęśliwa, samotna,
bezdzietna i nie taka. Jeszcze chwila.
Odnajduje drogę znajomymi ulicami o smaku chleba z pomidorem. Namiotów z koca.
Świeżej kalarepki. Skręca pod blok wojen na śliwki i sonat na pianinie. Słychać
stukanie sztućców. Chłód klatki ją wsysa w inny czas. Babcia otwiera drzwi i
mruga oczami.
- Nic
się nie stało, babciu, wszystko w porządku! - Natalia odważa się zrobić krok
przez próg. - Nic się nie stało, chciałam ci zrobić niespodziankę. - Przytula
ją. Chudziutka taka, malutka, cała przestraszona. Chyba się cieszy, ale nie
widać tego na jej twarzy. Wreszcie spływają jej po zmarszczkach łzy. Dobry
znak.
- Ojej!
Ale niespodzianka! - Mówi wreszcie. - Co ty, sama? - Wygląda na klatkę.
- Sama,
babciu. Chciałam cię odwiedzić.
- I
samochodem sama? Matko Święta!
- Co
to jest, raptem kilka godzin jazdy. Wyjechałam raniutko.
Babcia
zamyka szybko drzwi i kuśtyka do kuchni.
- Głodna
jesteś pewnie? Dziadek na działce. Ale to ci odgrzeje kapusty.
- Nie
trzeba babciu, nie rób sobie kłopotu!
- No
jaki to kłopot, zagrzeję ci zaraz. - Wyciąga garnek z lodówki i podpala zapałką
ogień na kuchni. - Dziadek na działce. - Powtarza. - Ale powinien wracać
niebawem. - No ale co się stało?
- Nic
się nie stało, naprawdę. Miałam trochę wolnego w pracy. - Kłamie Natalia. - To
pomyślałam, że dawno mnie nie było. - Uśmiecha się. Nie powie przecież, że chciałaby
tu spokój znaleźć. I opanować drżenie rąk.
- No
nie było. - Przyznaje babcia. - A w pracy wszystko w porządku?
-Tak,
tak. Wszystko dobrze.
- Mizernie
jakoś wyglądasz. Masz tam co jeść w domu?
Natalia
uśmiecha się na ten znajomy komentarz.
- Pewnie,
że mam babciu.
- A
zdrowa jesteś?
- Zdrowa
babciu.
- A
nie wyglądasz. Mizernie jakoś wyglądasz. Bladziutko jakoś. Ale ty to zawsze
tak. A w sekty jakieś się nie zaplątałaś?
- Nie,
babciu.
- Ja słyszałam,
że w miastach to te sekty się panoszą. Uważaj na siebie.
- Uważam.
Cisza.
Babcia miesza kapustę, brwi ma zmarszczone. Natalia już się boi, że jej więcej
zmartwień przysporzyła, niż radości tymi odwiedzinami.
- Ja
sobie drzemałam właśnie. Zawsze sobie drzemię o tej porze. Dziadek na działce.
Ale niedługo wraca.
-To połóż
się. Ja sobie tu pomieszam. - Natalia zabiera jej łyżkę. Babcia siada z
westchnieniem na taborecie i lustruje ją wzrokiem.
- To
już się mogłaś uczesać, jak do babci jechałaś.
Natalia
nakłada sobie na talerz odrobinę, bo ani głodna, ani w garnku nie ma za wiele.
- No
co sobie tak nałożyłaś, jak dla wróbelka. Eeeeee, ty to zawsze byłaś niejadek.
- A co
u ciebie, babciu? Jak zdrowie?
- Aaaaa,
stara bieda. Ciesz się zdrowiem, póki masz, bo potem to już to życie byle
jakie.
- A dziadek
jak?
- A no
wiesz. Dziadek, jak to dziadek.
- Acha.
Pyszna ta kapusta.
- To
sobie dołóż jeszcze dziecko, no. Zachudzone to to takie. Jak ty chcesz męża
znaleźć?
- Nie
szukam męża, babciu.
- No
tak, oczywiście - Babcia macha ręką. - Wy miastowe to macie poprzewracane w
głowie. - A co u mamy?
- Wszystko
dobrze.
- U
was to zawsze wszystko dobrze.
- A
wolałabyś, żeby było coś nie tak? - Żartuje Natalia.
-
Aaaaaaaaa, ja tam swoje wiem.
Babcia
zamyśla się gdzieś daleko przez okno. Natalia wie, jak bardzo chciałaby męża
dla niej. Cisza zapada. Cisza o smaku kapusty i zapachu wspomnień. Niewiele jest
babci do powiedzenia. Ona już też zresztą prawie wszystko powiedziała. Dzień
się kończy. Wnętrzności Natalii kurczą się o tej porze. Część jej w panice
chciałaby wracać. Ale wie, że pierwsza noc będzie najgorsza, a potem będzie już
lepiej. Jutro pomoże babci ugotować obiad. Może pójdą na spacer. Pewnie do
kościoła. Liście już zaczynają kolorowieć. Powietrze pachnieć tęsknieniem.
Dobrze. Niech ją przeniknie na wskroś. Niech ją tym smutkiem wytelepie i
uzdrowi.
Wreszcie
słychać, jak dziadek przemierza wolnym krokiem korytarz. Przekręca klucz w
zamku i cicho się rozbiera w przedpokoju. Beret wiesza na wieszaku z boazerii i
kładzie na stole siatki z marchewką. Zauważa Natalię, gdy ta wstaje.
- Wszystko
w porządku dziadek, wpadłam tylko w odwiedziny. - Zastygają w niezgrabnym uścisku.
- Mówi,
że przyjechała w odwiedziny! – Powtarza mu głośniej babcia.
- Dobrze,
akurat więcej marchewki narwałem. - Dziadek przenosi uwagę na torbę i zaczyna
wypakowywać warzywa i chryzantemy. Babcia z westchnieniem podnosi się z
taboretu i sięga po wazon. Ten sam rytuał od lat.
- I po
coś tych śliwek tyle nawiózł?! Przecież mówiłam ci, że już dość jest. – Wzdycha.
- A co
miałem na ziemi zostawić na zmarnowanie?! - Denerwuje się dziadek.
- No
nie da mi spokoju z tymi śliwkami. – Mruczy babcia pod nosem. A Natalia nakłada
dziadkowi kapustę na talerz, bo umył już ręce i czeka.
-A co
to? - Dziwi się. – Z wczoraj?
- No z
wczoraj zostało jeszcze! No patrz, no już dwa razy nie chce tego samego jeść.- Babcia
się denerwuje.
- No jem,
no przecież, o matko święta, no już się nie można w ogóle w tym domu odezwać!
- Tak,
już ty byś się kiedyś nie odezwał!
Wreszcie
dziadek uderza ręką w stół, aż podskakują sztućce, a babcia wywraca oczami.
- Nawiezie
mi tego wszystkiego, rzuci na stół i w nosie ma wszystko – mamrocze, upychając
ziemniaki pod zlewem. - Herbatę zrób dziadkowi, on przecież bez herbaty to nie
zje! - Mówi do Natalii, więc ta włącza plastikowy czajnik , a on wszystko
zagłusza. Teraz ona zapatrza się w okno, a smutek przeszywa ją aż do kości.
Jedna po drugiej otwierają jej się żyły. Ale są puste, nie prawdziwe, więc
marszczą się jak stary papier i zawijają do środka.
Wytrzymuje
jedną noc. Rano wszystko ma w środku poskręcane. Chce papierosa. Chce włączyć
telefon. Skończyć detoks, wrócić do domu i zalać wszystko wódką z szampanem.
- No
jak możesz nie być głodna w ogóle, dziecko? - Babcia załamuje ręce. - Przecież
ty się zagłodzisz! Mama wie, że ty nic nie jesz?
- Babciu,
ja jem, po prostu teraz nie mam ochoty.
- Ale
to nie ma ochota nie ochota, śniadanie trzeba zjeść i koniec! - Podstawia jej
pod nos talerz z kanapkami z polędwicą. - Pomidora chcesz na to?
- Babciu,
usiądź. Ja sobie wezmę już tego pomidora. Źle się chyba czujesz, widzę.
- Ach
dziecko, jak ja mam usiąść. Przecież obiad mu trzeba ugotować. – Wzdycha. -
Nawiózł przecież tego tyle, kto to będzie jadł? A tobie co na obiad?
- Babciu,
ja chyba nie zostanę do obiadu. Pojadę już chyba wiesz?
- No
bój się boga, dziecko, to dziś będziesz jechać?
- Chyba
tak babciu. – Odpowiada cicho Natalia. – Roboty mam trochę.
- No
wiesz co – pokręciła głową z dezaprobatą – weź chociaż tych śliwek trochę,
przecież to nie ma kto jeść tego u nas!
Trzydziestolatki
wiedzą już, że uciekanie nigdy nie pomaga. Ale ciągle jeszcze mają potrzebę
uciekać. Wracają, a miasto niezmiennie wita je deszczem. I pada całą noc. I rano
wszystko jest mokre. Rozwlekają się dni do nieprzytomności. Szarość pogrąża świat
cały w nieczasie. Natalia płynie znowu w tej szarości smutnej, niesiona podmuchem
miasta wśród znajomych ulic. Znów uspokaja się w tłumie z plastiku. Sączy sobie
do krwi całą różowość zapomnienia. Chowa się w pluszowych fotelach, w
zagajnikach ciał, w nocnych zamieszaniach. Odnajduje w taksówkach, w porankach,
w znajomych mieszkaniach. Śnią jej się mozaiki kolorowych kafelków, desek
klozetowych i nie spuszczonych rzygowin. Jak polaroidy z życia, rozsypane po
podłodze.
„ Żaden
smutek; żadne obce ciało; żadna rana. Nikt nie zmyli naszych psów ani koni.
Wszyscy tańczyliśmy. Wszyscy zbieraliśmy brzask z piany morskiej. Kto mi to
chce ukraść? " * - czyta i zamyka oczy.
chlone Twoje texty jak gąbka...dawaj więcej!💟
OdpowiedzUsuńDziękuję!!! Na pewno będzie! :)
Usuń