- Przespałam cały tydzień.
Dziewczyny usiadły za stołem, jak to miały w zwyczaju i zastartowały
swój rytuał. Rozsądniej byłoby spędzić wieczór z kimś radosnym, ale nie były
pewne, czy jeszcze to potrafią. Natalia otwierała wino, a Alicja niezdarne
zastępniki czipsów. Flipsy, prażynki i ryż preparowany.
- Marika znów napisała, że może będzie. I Justyna!
- Jezu! Co się stało?
- No na razie tylko to co zwykle - napisały.
- Ja się za to widziałam z Hulkiem.
- Z kim? - Natalia marszcząc czoło usiłowała skojarzyć go z
którąś z koszmarnych historii.
- Tym Adamem z Wałbrzycha.
Natalia prychnęła.
- Hulk z Wałbrzycha. I już jest śmiesznie.
- Poczekaj! - Zawtórowała jej Alicja. - Pojechałam po niego
na dworzec.
- Miałyśmy już nie jeździć po nich na dworce!
- No wiem. Ale jakoś tak wyszło.
- A wyszło też, że nie miał gdzie spać i kimał u ciebie?
Alicja westchnęła.
- Wiesz co to jest? - Natalia spojrzała na nią chmurnie. -
Jak się ciągle popełnia te same błędy i ciągle liczy na nowy rezultat?
- Szaleństwo.
- No to za szaleństwo. - Stuknęły się kieliszkami i
odsapnęły.
- No więc Hulk wysiadł z pociągu oczywiście z deskorolką pod
pachą.
- A Hulk to rozumiem sam siebie tak zarekomendował tym zajebistym
pseudonimem artystycznym?
- Chyba tak.
- Bo jest taki silny?
- Tak.
- Nieobliczalny?
- Tak.
- I łobuziak?
- Oczywiście.
- Sama będziesz sobie winna.
Alicja się roześmiała. Ale w tym śmiechu Natalia wyczuła
napięcie. Zły znak.
- No i?
- No i w sumie nie źle, bo poszliśmy na obiad i miał
pieniądze.
- A nie, no to zajebiście. Ale na nocleg w hotelu już nie
miał?
- No to tak wyszło, że najpierw pochodziliśmy po mieście,
potem pojechaliśmy do mnie się trochę odświeżyć i tak nam się dobrze gadało, że
gadaliśmy do rana.
- Acha. Pogaduszki do rana.
- Nie, naprawdę wydawał się taki inny.
- Kurwa!
- Kurwa! Wiem!
- Zwariowałaś?! Miałyśmy już nigdy nie spotykać się z takimi innymi!
- Wiem! Nie atakuj mnie!
- Nie atakuję ciebie! Po prostu nie wiem, jak po tym
wszystkim, możesz w ogóle wyjeżdżać jeszcze z tym tekstem? Milion razy sobie
przyrzekałyśmy! Trylion razy sprawdzałyśmy! Kurwa, ci inni są najgorsi!
- Nie będę się spotykać kurwa z informatykiem!
- Nikt ci nie każe znajdować sobie nudziarza, chryste, ale
może kolejnego czterdziestolatka na desce mogłabyś odpuścić?
- A co jest złego w jeżdżeniu na desce?
- Nie w desce, tylko w dziadach, którym się wydaje, że czas
się dla nich zatrzymał, bo są ciągle na
melo i jest grubo. Ja nie wiem,
że ich wpuszczają w ogóle na te place zabaw to się nadaje do Uwagi. Ich dzieci w szkole klasówki piszą, a tatusiowie po murkach skaczą. Obrażeni, że się od nich alimentów oczekuje.
- To są skate parki, nie place zabaw. Ale pewnie, lepiej
wyciągać barmanów zza barów.
W małym mieszkanku na poddaszu zapadła cisza. Natalia biorąc
na klatę ostatni prztyczek, postanowiła zatrzymać machinę złośliwości. Trzydziestolatki
są już zmęczone kłótniami. Już im tak
nie zależy, żeby udowodnić, kto ma rację. Z biegiem czasu zbyt mocno zaczęły
cenić sobie święty spokój.
- Właśnie oni byli jednymi z innych. - Odezwała się po chwili, by uratować wieczór. - I słabość
moja do kolorowych drinków i czarnych much mnie doprowadziła niemalże do zaniku
składni w mowie i piśmie.
Alicja chcąc nie chcąc wybuchła śmiechem.
- Skąd ten koleś był? - spytała.
- Z miejsca gdzie się mówi: sęk polegał na tym.
- I mam świadomość o
tym. A ten drugi?
- Chyba też stamtąd, bo powiedział, że każdą moją wiadomość
czyta po cztery razy. Wtedy myślałam, że jest taki romantyczny. A potem się
zorientowałam, że po prostu nic z nich nie kuma. Właśnie dlatego, że mi wtedy
mówiłaś, że mu z oczu patrzy pustką i rolnikiem, ja ci mówię teraz, że jak gość
wygląda jak T Bag z Prison Break, to nie powinien wśród
dzieci się kręcić w podkolanówkach.
- No wiem. Ale wiesz.
- Wiem.
- Tak się czasem chce zasnąć spokojnie w czyimś cieple.
- Wiem. I tak przez chwilę odetchnąć pełną piersią. Ale
wiesz co? Kiedyś mi głupio było się z byłych naśmiewać. Jakoś tak niefortunnie się
czułam z tym. Ale i z tego wyrosłam. Dziś wiem, że tak naprawdę to z siebie się
śmieję. Bo to sobie sama krzywdę wyrządzałam, zwyczajnie rozmaite sobie do tego
wybierając narzędzia. I również potrafiłam kilka razy po podobne sięgnąć, żeby
sobie dopierdolić. Ponoć piękno całe miłości na tym polega, że to my kochamy
kogoś, a nie nas się kocha. A jeśli tak, to ja tego piękna sobie zorganizowałam
dość sporo. Dziś, jak w kartotece widzę, tych, których kochałam. Choćby przez
ułamek chwili. Choćby ledwo, ciut ciut, choćby na siłę. Widzę ich
uszeregowanych alfabetycznie. Chronologicznie, wagowo. Ideologicznie,
intelektualnie. Ilu z tych dziwolągów naprawdę było takich, jakich ich chciałam
widzieć? Niewielu zapewne. Kilku może. A może i żaden. Ale z biegiem lat ten
żal jakoś mięknie, rozpływa się w powietrzu niczym zapach perfum, potu,
brudnych prześcieradeł i śmierdzących oddechów. Każdy z nich jak nadzieja w
beznadziei, był sekundą wyszarpniętą przemijaniu. Całkowitym zatraceniem i
bólem w bebechach. I każdego z nich bym po tym zapachu rozpoznała. Pierwszego,
bo pachniał moją niewinnością i ostatniego, bo pachniał już chyba tylko
grzechem. W tych zapachach mieścił się cały mój smutek i oddanie. Ulice, domy,
kluby, butelki szampana. Poranne kawy i nocne ucieczki. Te moje wschody, kiedy
kończył się świat. Może to moja wina, bo nigdy nie potrafiłam marzyć o domu. A
jednak wyobrażałam go sobie z każdym z nich, obojętnie czy mnie na rękach nosił
czy szarpał po pijaku. Nie potrafiłam nigdy logicznych rozrachunków robić. Powinnam
była, wiem. Ale szczerze to pierdolę.
Trzydziestolatki już nie żałują. Szkoda im czasu na żal. A
czas popierdalając jak szaleniec, zabiera im z serc to co dobre i co złe. Wygładza
wspomnienia i wsmarowuje końską maść na odciski. I tak chwiejąc się między
doświadczeniem i nadzieją, snują się jakby czekały na cud. Wciąż jeszcze gotowe
odrzucić wszystko, czego się nauczyły. Ale gotowe już też spakować to wszystko w
walizeczkę i ruszyć z nią, choć jeszcze nie wiedzą gdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz