Ptak ćwierkający obudził jedno oko Natalii i zadziwił jedną
półkulę jej mózgu. Odetchnęła całe ciało, przeciągnęła i uśmiechnęła je do
siebie. Nie było Alicji. Ani innej żadnej duszy cierpiącej. Nie było nieodebranych,
targających się na jej spokój. Nie było kaca. Smrodu szlugów nie było ani
depresji poczipsowej. Świeżość była za to wyzierająca z kątów i godzina
przedpołudniowa, co oznaczało, że zacznie dziś dzień od początku, nie od końca.
Ileż to frajdy najprostsze rzeczy! -
Pomyślała i wpuściła psę na kołdrę, pod kołdrę i głęboko do płuc.
- Wszystko dzisiaj zrobimy. - Wyznała z całą wolą serca,
wprost do serca psy. Wtuliła się w niezmiennie liniejące futro i rozmarzyła się
na swój plan. Spacer w lesie z bieganiem, z jogą popołudniową i medytacją. Z
kawą na słonecznym leżaku i filmem o umieraniu. Przepisy, zakupy, warzywa, nasiona,
gazety, internety, wystawy.
- O matko, nie zdążę. - Westchnęła i wysunęła spod kołdry
bose stopy.
Trzydziestolatki wiedzą, że żeby wstać, należy jak
najszybciej wysunąć bose stopy. Nie wysunięcie bowiem grozi zapaścią. Półdniową
zapaścią łóżkową na tle niemożności ruchowo-depresyjnej z rozdrapywaniem ran. Należy
więc, jak nad Bałtykiem, po rekonesansie nożnym, rzucić się na trzy, w mroźne
fale rzeczywistości. Nie iść na łatwiznę. Na ręcznik, na słońce, pod kołdrę, czy
w sen. Należy o siebie zawalczyć.
Natalia zmobilizowała starą i nową siebie, zamieszkujące ostatnio
jedno ciało. Ubrała je w dresy, w ciepłość opatuliła odpowiedzialnie, zmotywowała
herbatą, a następnie powlekła przez las. Pozwoliło jej to doznać uczuć spokoju
i sensu. Nawdychała się zapachu liści, nauśmiechała do słońca i odżywiła chęci
do życia. Psę umęczyła bezlitośnie i szatańsko, gdyż kiedy ona robiła 10
kilometrów, psa robiła 40.
Po zakupach, warzywach, kiełkach i empiku, Natalia wpłynęła
do domu na fali entuzjazmu i zakupowych uniesień. Dopiero wypakowawszy z toreb
zdrowie i kulturę, spostrzegła się, że psa pozostaje w bezruchu. Wygłaskała ją
więc gęsto, wycałowała i zdiagnozowała przemęczenie. Podała jej wafel ryżowy i psa
zjadła. Przykryła kocem w kolorze lila róż i psa poszła spać. Dopiero wieczorem,
kiedy przyszła pora spaceru, a psa nie wstała, Natalia poczuła w sercu skurcz. Dotknęła
jej łap, całego ciałka wzdłuż i wszerz i spróbowała ją podnieść. Przednie łapy
przez chwilę podjęły walkę, ale tył psa przegrał i osunął się w sposób najsmutniejszy,
jaki Natalia widziała kiedykolwiek na żywo. Świat się znowu
zakołysał. Z psem się razem zachwiał i runął. Nowa Natalia ze starą Natalią się
złapały za głowę. Tylko nie pies. One tak. Smuteczki, dramaciki,
niepowodzenia. Żale, bóle, urazy. Samotność, bezsenność i przemijanie. Wieczne
rozpatrywanie. Niech wracają. Wszystko niech się od nowa załaduje, niech się
wgra od początku i zastartuje. Wszystko można przejść jeszcze raz. Można
przechodzić wszystko wiele razy. Ale nie pies. Łzy jak z kamienia spadły na orzechowe panele. Telefon.
Ale do kogo? Przecież psy sama nie dźwignie, do auta nie zaniesie. Mr Big.
- Halo? - Bezimienne, chociaż mu się przecież wyświetla.
- Przepraszam, że przeszkadzam. - Natalia w stresie
zapomniała o pewności siebie, w bólach wypracowanej z podręcznikiem o zołzach.
- Nie wiedziałam do kogo zadzwonić. - Wyjąkała, a cisza z drugiej strony zmotywowała
ją do dalszego płaczu. - Potrzebuję pomocy z psem.
Cisza. Sto milionów uniesień serca, trylion rozczarowań.
Tankowce łez wypłakanych i nie spełnionych obietnic. Karuzela wrażeń i miesiące
emocjonalnych amputacji. Wszystko to przetoczyło się Natalii tuż pod mostkiem. Zachwiała
się na zewnątrz i w środku. Przytrzymała się stołu, rozszlochała i utonęła w pustce.
Są takie momenty, kiedy trzydziestolatki puszczają linkę
ratunkową. Zamykają oczy i nie chcą już wcale mierzyć się z kolejną falą.
Pozwalają jej wlać się w kąciki oczu, w małżowiny uszne i w mózg. Pragną go utopić.
Nawet jeśli na basenie nie zanurzają głowy, a nad morzem nie zanurzają się wcale,
są takie chwile, kiedy chciałyby, by woda go zabrała. By go przetarmosiła przez
wszystkie oceany. By go przeczołgała po dnach i wyprała. Przewlekła po
tysiąckroć na drugą stronę i na trzecią. By go solą znieczuliła i
sformalinowała.
- Zaraz będę.
Big pojawił się w drzwiach, ominął Natalię i podszedł prosto
do legowiska.
- Nie wstaje? - Zapytał rzeczowo.
- Nie.
- Dobra. - Podniósł psę, jak kiedyś podnosił ją. Napiął
podkoszulek i ruszył do drzwi. - Weź koc. - Rzucił za siebie. Natalia wybudziła
się z letargu i chwyciła znowu za linkę. Ocean połknął ją na chwilę i wypluł. Zamroczył
i orzeźwił. Wysmagał ją i znów jej kazał biec. Więc pobiegła. Tym razem za
kimś, kto nie pojawiał się i nie znikał. Nie wyłączał uczuć, jak telefonu. Nie rzucał
słów na wiatr. Nie wychodził nocą i nie odwracał wzroku. Nie był niedostępny, niezaangażowany,
ani za granicą. I nie warczał tyle, co ludzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz