Nie było leżanki, ani paproci. Biblioteczki ze starymi
książkami, ani odłożonych okularów w drucianych oprawkach. Natalia usiadła w
ciasnym pomieszczeniu, przy biurku i po raz kwadronowy pomyślała, że życie to
nie film. Na korytarzu słychać było
nieustające kroki, szepty, otwieranie i zamykanie drzwi i przewracanie stron kolorowych
magazynów. Gorzej niż u pipologa -
pomyślała Natalia, a wtedy drzwi się otworzyły i sucha jak wiór pani psycholog
usadowiła się na przeciwko.
- Zaczynajmy. - Zdecydowała. - Proszę powiedzieć, co panią
do mnie sprowadza.
Natalia poczuła, jak się poci. Kilkaset razy przez ostatni
tydzień opowiedziała sobie, co ją sprowadza, ale teraz poczuła się
niedorzecznie. Była dość zdrowa, dość młoda, dość ładna i dość mądra. Miała mieszkanie,
pracę, rodziców i psa. Żaden niedorozwój nie mieszkał już u niej na krzywy
ryj, brudząc wokół siebie, śmierdząc i wyżerając jedzenie.
- Jestem bardzo szczęśliwa. - Wystękała więc z siebie na
zachętę, ale nie zaznała z drugiej strony biurka cienia aprobaty. Westchnęła
więc głęboko i postanowiła odważnie brnąć dalej. - Po prostu ostatnio miałam
taki odrobinę cięższy czas. Dużo się działo i.. - Spojrzała w oczy pani
psycholog, ale odbiła się od nich i zapadła w siebie jeszcze głębiej. Po co w
ogóle tu przyszła? Przecież nauczyła się już wszystkiego. Sama żyje, mieszka,
śpi, je, wstaje i zasypia. Pogodziła się z przeszłością. Zaakceptowała
wspomnienia, otworzyła się na przyszłość, przeczytała mądre książki. Nauczyła
się medytować, wizualizować, akceptować i robić asany. A jednak tu jest. Ciszą
zapełnia mijające minuty i czuje jak jej się zbiera na płacz.
- Co takiego się wydarzyło ostatnio?
Natalia zebrała się w sobie, ale to pytanie było jak cios w
wątrobę. Powiedzieć co się ostatnio wydarzało, to rozpruć wszystkie szwy,
wsadzić paluch w każdą ledwo zagojoną ranę i wiercić nim do utraty
przytomności. Wytłumaczyć, co się ostatnio wydarzało, to opowiedzieć więcej,
niż całe wcześniejsze życie. To się znów rozłożyć na czynniki pierwsze,
rozsypać bezładnie, rozebrać ze skóry, wypróżnić, wybałuszyć i spalić. Natalia
poczuła, jak delikatnie wibrują koniuszki jej palców.
- Wolałabym opowiedzieć o tym, co przede mną. O tym, co jeszcze potrzebuję w sobie przepracować.
- Dobrze, a więc zacznijmy od tego, co musi pani w sobie
jeszcze przepracować.
Natalia westchnęła głęboko.
- Poranki. Najgorsze są poranki. - Rzekła wreszcie. - Budzi
mnie skurcz. Gdzieś w okolicach żołądka. Chyba. A stamtąd, czuję jak w górę
płynie - zamyśliła się na chwilę - nie wiem, jak to nazwać - glut? Szara ciapowata materia, rozpostarta między
gardłem, a lędźwiami. Kiedy tylko otwieram oczy, zaczyna bulgotać. Jakby żyła
własnym życiem. W zależności od dnia, pogody, stanu konta, odbicia w lustrze i
stopnia mojego szaleństwa, sączy mi do organizmu kolorowe trucizny. Czasem to
nic groźnego. Kiedy budzi mnie słońce, żyłami płynie prawdziwa oranżada. Ale
czasami ta maź jest tak czarna i gęsta, że czuję, jakby zatykała mi żyły, jak
bym nie mogła oddychać. Serce zaczyna walić mocno i szybko, a ja się duszę. -
Natalia zrozumiała nagle, że się zagalopowała. Wyprostowała się i westchnęła. -
Może nieco przesadzam - rzekła więc szybko - to tylko w sumie takie wrażenie.
- Co pani wtedy robi?
- No właśnie wtedy nie mogę wstać. Więc czasami nie wstaję.
Albo staram się wstać dopiero po południu.
- Po południu, to znaczy o której?
- Koło 17.
- Wtedy czuje się pani lepiej?
-Tak.
- Jak pani myśli, dlaczego wtedy łatwiej jest pani wstać?
Natalia chciała się przez chwilę zastanowić, ale okno w
gabinecie było tak złośliwie zasłonięte, iż nie dało się zabłądzić nigdzie
wzrokiem.
- Chyba wtedy nie czuję tego ciężaru, że mam przed sobą kolejny
cały dzień. Czuję, jakby część była już za mną. To mi pomaga. I nie wiem wtedy,
że znów była gówniana pogoda, bo i tak jest już ciemno. Nie ma już wtedy tych
wszystkich wózkowych krążowników. Piski i wrzaski z piaskownic się przenoszą do łazienek, a stare baby
wracają z ławek na Teleexpress.
- I co pani wtedy robi?
- Idę z psem.
- Wtedy czuje się pani dobrze?
- Lepiej.
- Dlaczego?
- Nie wiem. - Natalia wzruszyła ramionami. - Bo jest ciemno.
Z wynajętych pokoi, z kawalerek po pradziadkach, z obdrapanych klatek schodowych
wypełzają tacy jak ja. Samotnicy, rzemieślnicy, samo zatrudnieni, cierpiący na
depresję i umowy śmieciowe desperaci. W kioskach kupujemy papierosy. Na to
zawsze nas stać. - Uśmiechnęła się bez wzajemności. - Hot-dogi na Orlenie, kawy
w Starbucksie i coś w monopolowym. Na noc. Na rozruch. Na przetrwanie.
- Pracuje pani w domu?
- Tak.
- Dlaczego?
- Bo chodzenie codziennie do biura kojarzy mi się ze
śmiercią.
- Nie chciała się pani sprawdzić w korporacji?
- Nie, nigdy.
- Dlaczego?
- Bo to wszystko, do czego dochodzą wypluci, zużyci ludzie,
którzy stracili 15 lat życia i większość włosów, wiedziałam ex ante.
- Więc co chciałaby pani zmienić w swoim życiu?
- Nic. Oprócz tego uczucia rano, jakby ktoś mielił moje
wnętrzności w maszynce do mięsa.
- Od kiedy ma pani takie odczucia?
- Od niedawna.
- To znaczy?
- Rok, może dwa.
- W dzieciństwie nie wydarzyło się nic podejrzanego?
- Nie.
- Niczego się pani nie bała?
- Bałam się. Ale takich zwykłych rzeczy, jak to dziecko.
- To znaczy?
- Wojny.
- Czegoś jeszcze?
- Ciemności, krokodyli, Buki z Muminków.
- A teraz?
- Teraz się boję innych rzeczy.
- Jakich?
- Wojny.
- Czegoś jeszcze?
- Raka. - Natalia spojrzała w dół na swoje dłonie i nagle
zobaczyła, jak je zaciska. - Głośnych dźwięków.
- Jakich?
- Krzyków. Pisku. Samolotów i pociągów. Wycia alarmów i
syren. Reklam. Małych dzieci. Pękających balonów. Wylewu. Wózków inwalidzkich. I
niektórych słów. Bunkier. Ropa. Wągry. Pochwa. Pachy. Boję się starszych ludzi.
I boję się, kiedy kobieta ma wąsy. I jak widzę człowieka, i nie wiem, jakiej
jest płci. Rosji się boję. Wiadomości. I gówna.
- Jakich wiadomości?
- Wszelkich. W radiu, w telewizji. Boję się, że jak tylko
włączę, to w trzy minuty usłyszę, że ktoś spłonął, zgwałcił dziecko, zabił
tysiąc osób, urżnął głowę babci, i ciągnął psa za samochodem. I boję się, gdy
ktoś mówi, że musimy porozmawiać. Boję się policji, straży miejskiej i urzędu
skarbowego. Boję się za każdym razem, gdy dostaję awizo. Polityków się boję. I tłumu.
Na ulicy, w metrze, w kościele, w centrum handlowym. W autobusie, gdy nie ma
gdzie usiąść. Przemijania. Ale nie starości, tylko tego, że któregoś dnia po
prostu wszystko się kończy. Tego, jak się ludzie zmieniają. Pustki. Nie
samotności, ale nicości. Zimnego oddechu na karku. I ludzkiego okrucieństwa.
Bezmyślności i kłamstw. I Internetu.
- A mężczyzn?
- Mężczyzn się akurat nie boję. - Natalia się uśmiechnęła. -
Bardziej siebie. Że niedajbóg coś mnie jeszcze kiedyś zaćmi, i wpuszczę do
swojego życia kolejną dwuleworęczną ofiarę. Maminsynka, lovelaska, nieroba lub
inną sierotę.
Kiedy Natalia skończyła, pani doktor spojrzała na zegarek.
- Ponieważ godzina dobiega końca, podsumuję może to, co
usłyszałam do tej pory. Mamy tutaj większy problem, niż poranne ataki lęków.
Przede wszystkim ma pani chroniczną depresję, do tego dochodzą fobie społeczne, nerwice
lękowe i dwubiegunowość. W obecnym stanie nie mogę pani pomóc. Dam pani
skierowanie do kliniki psychiatrycznej, gdzie dobiorą pani odpowiednie leki.
Proszę wrócić, gdy leki zaczną działać. Dziękuję za wizytę.
Natalia wyszła na powietrze. Słońce przywitało ją ciepłem rozlewającym
się po chodnikach. Jednak jest jak w filmie - pomyślała. - W czarnej komedii.
Gdzie główny bohater się w kółko przewraca. A wszyscy mówią po francusku.
Wykręciła numer Alicji.
- No hej, już? I co masz?
- Cały pakiet.
- Mówiłam ci! Skurwysyny wymyślają nam choroby, żeby nas
doić. Receptę chociaż dała?
-Nie.
- A to pizda. A pytała o problem z alkoholem?
- Nie.
- To dobrze. Wracaj i opijemy to.
Trzydziestolatki są już mądrzejsze od lekarzy.
Same się diagnozują.
I to nie one powinny się leczyć, to cały świat.Same się diagnozują.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz