- Psychozy nam się rozjechały.
- Poczekaj chwilę. - Agnieszka rzuciła się biegiem w stronę wody.
- Jak to? - Dzięki kosmicznym supermocom potrafiła prowadzić dyskusję,
jednocześnie biegając za synem po plaży.
- No kiedyś wszyscy mieliśmy podobniejsze natręctwa.
Prostsze. Ogólnie zatwierdzone, razem hodowane. Nie różniły nas tak od siebie. -
Natalia przeciągnęła się na ręczniku, usiłując zażyć relaksu. - Raczej wszyscy
nie lubiliśmy jak się nas oszukuje czy okrada. Nie lubiliśmy tych, co
śmierdzieli, a dziewczyny nie akceptowały pierdzenia przy stole i zdrad.
- Myślisz, że mieliśmy mniejsze wymagania?
- Z jednej strony mniejsze, bo przypomnij sobie naszych
niektórych kolegów. Zarzyganych upoi. Niedomytych, nie śmiesznych, ale
najmądrzejszych. Zachudzone ofermy, albo brzuchatych kibiców tamczegoś. Żarli
wszystko, bekali i darli się do telewizora.
Agnieszka uśmiechnęła się, bardziej pewnie do tych wspomnień,
aniżeli do kupy niespodzianki w małych
spodenkach.
- Pamiętasz tamte imprezy? Znosiłyśmy, że nic nie przynieśli
do jedzenia i opierdalają ci lodówkę. Znosiłyśmy, że wypili już wszystko i zabierają
się za perfumy. Znosiłyśmy, że bawi ich rzucanie się kiełbasą i że szczą metr
od grilla. A po wszystkim cwałowałyśmy po sto razy do kuchni z brudami.
- Dlatego właśnie dwudziestkę urządziliśmy na ogrodzie, a na
trzydziestkę wyjechaliśmy nad morze. -
Agnieszka z cierpliwością matki roku celowała zasypką we wierzgający
rowek. - Pamiętasz?
- Pamiętam wszystkie nasze wyjazdy. - Natalia zamyśliła się.
Wokół niej kończyło się lato. Morze szumiało wspomnieniami, a piasek pachniał
latami, które uciekły nie wiadomo kiedy. Udało jej się jeszcze raz tu
przyjechać. Spróbować raz jeszcze opanować roztelepanie. Uczepić się ciepłych
wspomnień i jeszcze raz spróbować wziąć je na drogę przez zimę. - Dziękuję, za
wszystkie nasze lata. - Powiedziała cicho, ale Agnieszka pobiegła właśnie
wyciągać syna z morza.
Trzydziestolatki znają już wartość długoletnich znajomości. Nie
nazywają przyjaciółmi byle kogo, bo bylekogi przychodzą i odchodzą. A dla odchodzących, zarówno facetów, jak i
kobiet, trzydziestolatki mają do powiedzenia jedno: papateczki. Albo brzydziej.
I chociaż lista przyjaciół kurczy się, wprost proporcjonalnie rośnie za to wartość nawet samego papieru, na którym została spisana.
- Wiesz, o co mi chodzi?
- Wiem. - Od osiemnastu lat, obojętne, co działo się w jej
życiu, Agnieszka zawsze znajdowała czas i serce, żeby słuchać i wiedzieć.
- Kiedyś wszystko było jasno sprecyzowane. Ktoś był fajny
albo zjebany. Umiał się zachować, albo nie. Śmierdział, albo się mył. A dziś
każdy ma po milion nerwoz. Drugi milion nerwoz ukrywa. A trzeciego się wypiera.
A do tego każdy w każdym widzi jego milion, plus dopisuje mu trzy swoich. Ja
się do swoich przyznaję. Bo są rzeczy, których nienawidzę tak, że aż mnie
przełyk pali ogniem piekieł. Obłudy tak nienawidzę. Jak ktoś zmyśla i ciemnotę
mi wciska w twarz. Jak śmierdzi nie znoszę dalej, a nawet bardziej. I
zapuszczonych paznokci, niepoobcinanych szpadli takich. Obgryzionych albo. Jak
się przy mnie wyciska pryszcze, albo mi o tym opowiada, jakby to były nie wiem
jak doniosłe osiągnięcia. Przerywania mi wiecznie w środku zdania. Gówna w
kiblu smętnie zwisającego w sedesie, albo ze szczotki. Gówna w ogóle. I
lekceważenia. Jak ktoś obiecuje i sam swojego słowa nie szanuje. A najbardziej
tych historii, czego to dla mnie się nie zrobi, kiedy ja proszę o
najpodstawowsze rzeczy, a się okazują niewykonalne. Nie odpisywania na smsy. Tygodniami. Snobbingu. Piekielnego w
wydaniu warszawskim. Wsiowego na wpół. Ust kaczych i kształtów wszelkich i
twarzy mingowo barbicznych. Wiecznego u wszystkich szukania ciemiączka, ażeby w
nie zapierdolić. Dłubania w nosie. I w jajkach. Mówienia do mnie z odległości 2
centymetrów. Chuchania mi w kark. Jak ktoś paznokciem o paznokieć, i strzela, i
cały czas. Sztucznego śmiechu. Histeriozy
i krzyków. Fantazji nieposkromionej w kwestii opierdalania mi dupska, bo
akurat mnie nie ma. Niech sobie gadają, mnie to cieszy, jak kogoś potrafię do
dyskusji zainspirować, ale po co wymyślać? Ja każdemu chętnie dostarczę
prawdziwych tematów. Tchórzy nienawidzę z całego serca. Bezjajecznych,
wystraszonych kolesi z wąsem. I tych najfajniejszych z najfajniejszych z
nieustającym napięciem tkanki mięśniowej.
- Sporo tego. - Agnieszka usiłowała po raz trzeci nasmarować
syna filtrem tak by nie obtoczył się od razu w piasku.
- No i o to właśnie mi chodzi. - Natalia aż usiadła na
ręczniku, by swobodnie manifestować podniecenie nerwową gestykulacją. -
Przyjdzie taki wystrzyżony biedak, w rurkach spodniach, opiętych, siada i widzę
całe owłosione dupsko. Założy jeszcze nogę na nogę i kawę zamawia z mlekiem
sojowym. Idiota, przecież soja modyfikowana. I pyta mnie, co ja sądzę o nowym
pokazie kogoś i mi jeszcze głową kręci, że ja nie wiem, o czym on gada. Niby
nieznacznie, ale widzę łosia, jak mu sie gały wywracają pod tymi raybanami. I
sączy tę kawę przez słomkę, a ja mu mówię, że mam chyba flaka w corsie, czy to
aby nie koło do wymiany, a może wystarczy załatać, to on się zbiera już, bo
musi jeszcze coś tam i w ogóle.
- Kremu chcesz? Czy ciągle bez filtrów się opalasz?
- Nie, nie. Już z filtrami. Daj trzydziestkę. Albo Weronika?
Nie wiem skąd ona wytargała tego dziada, chyba z domu starości go wyciągnęła. I
wrzuca teraz zdjęcia z podróży, powinny być osobne portale jakieś dla dziewczyn
z jachtów starych ludzi. Czy ja to musze widzieć? A ten bęcwał stuletni jeszcze
jej kazał cycki powiększyć, i ona dźwiga teraz te balony stukilowe, niedługo
kręgosłup złamie, a on sflaczały cały jak wór, w tych cycach się nurza, cały
się mieści w nich, czekam aż kiedyś nie wypłynie. I spotykam się z nią, i też
na tą kawę, ale ona wodę, bo się odchudza, bo jak przytyje powyżej 48 to on nie
będzie przecież nadwagi tolerował. I ona mi pokazuje zdjęcia z wakacji,
instagram mi w twarz odpala, chociaż specjalnie się staram nie patrzeć, ale
zezuję, bo mi każe, to widzę te hasztagi, że love, że onelove, i że loveforever. Marika z Justyną to samo. Latają wszędzie razem w tych
dziwnych butach ortopedycznych, jak dwie gwiazdy, bo one teraz wszystko robią
jak Karina.
- A kto to jest Karina?
- No właśnie! Kto to jest, a te się tak zainspirowaly, że muszę
teraz przewijać codziennie hasztag love,
hasztag dreamteam, hasztag loveforever. I takasytuacja. I dziejesie.
I grubobyłokarinaforever.
- Natalia.
- No?
- A zastanawiałaś się, po co ci te znajomości?
Natalia wzrusza ramionami, smarując sobie twarz po raz
trzeci.
- Ja muszę iść do pokoju, położyć małego bo mi już zasypia.
Widzimy się na obiedzie. - Agnieszka całuje ją w czoło. I w jednym zdaniu
zawiera to, co Natalia wypluwa z siebie przez cały ranek. Bez żalu. Bez emocji.
Jak prawdziwa mama. I Natalia czuje, jak spływa na nią spokój. Jak na nią
spływa poczucie bezpieczeństwa i jak ją wypełnia. I może wreszcie przymknąć
oczy i jak na jodze zobaczyć, jak uciekają od niej wszystkie bure myśli. I nie
wie już, czy to morze, czy to ta prosta rada, ale nagle głowa przestaje ciążyć.
I serce przestaje boleć. I krem z filtrem pachnie wakacjami. I wakacje pachną
beztroską. I znikają hordy kapeluszników. Znikają twierdze parawanów. I piasek
niedopałków przestaje śmierdzieć zasikaniem. I spuchnięci z nadęcia brodacze i
Cześki w slipach i celulitowe Grażyny. I wrzaski, i bąki i ona tańczy dla mnie,
wszystko znika. Rozpływa się w gorącu jak fatamorgana. I Natalia w czubkach
palców zaczyna czuć, że nie wszystko się zmieniło. Że to, co cenne,
najcenniejsze - zostanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz