piątek, 9 października 2015

22. Trzydziestolatki i noc.

W przychodni Natalia tak mocno wbija sobie paznokcie w dłonie, że to prawdopodobnie ratuje psę przed paraliżem i śmiercią. Do katastrofy jeszcze bowiem czas. Na razie zwykłe niewstanięcia się będą zdarzały, ale to dopiero pierwszy stopień porażenia zaledwie. Psa ostrzykana lepiej niż nie jedna elegancka pani, wstaje i zamerduje Natalię swoją radością. Big na poważnie. Brwi marszczy, twarz marszczy, kiwa. Zabiera recepty i składa. Wmilcza się w podłogę. Natalia się zastanawia, czy wszystko usłyszała dobrze, czy zrozumiała. Czy mózg przed nią czegoś nie tai. Wracają nocą po cichu i Natalii się znowu wydaje, że ogarnia ich Nicość z Neverending Story. Że ich zjada i zjada wszystko wokół, od środka, i od zewnątrz, i szybko ich zjada i powoli zarazem. I że boli ją to strasznie, z każdą minutą, i że jej nie boli w ogóle. Przekradają się przez tą czerń między samochodem i blokiem, jakby wyszarpali światu jeszcze jedną noc ostatnią. Jeszcze te kilka godzin przed świtem, kiedy wszystko rozpadnie się na kawałeczki i spłonie. Więc Big głaszcze psę bardzo długo, jakby w głowie sobie wszystko układał, jakby sobie wartościował i przeliczał. Może czuje, jak Natalia, że wszystko się kończy. Że nie da się wiecznie tak żyć. Może też boi sie pustki, ale nie potrafi tego nazwać sam przed sobą. Więc wreszcie wstaje i bardzo powoli podchodzi do Natalii. A ona wypłukana ze swojej pewności siebie, wyszarpana przez płacz, wytrzęsiona strachem, stoi przed nim i drży. I nie wie, czy się cała zaraz nie rozleci. Nie wie, skąd ma wziąć siły, by zebrać głos do kupy i wyrzec nim choćby kilka słów. Więc skupia się z całych sił, by nie siorbać. By tej chwili dziwnej, czarnej i aksamitnej nie zniweczyć. Niech trwa to niedoczekanie. To zawieszenie między gestem ciepłym i gęstym w ciemności, a drzwi trzaśnięciem zimnym jak lód. I wtedy Big ruchem tak prostym i naturalnym, jakby dla nich ten ruch był zaprogramowany od początku świata, bierze ją na ręce. I mięśnie mu się napinają, i palce mu się na Natalii zaciskają. I podnosi ją tak, jakby nic nie ważąca była, nie znacząca, malutka i jego tylko cała. Jakby do niego tylko należała od początku aż po kraniec dni. Więc cóż ona może? Jak ma sercu zabronić pompować jego zapach aż po koniuszki palców? Jak ma zabronić płucom rozkładania tego zapachu na tysiące składników w jej ciele? Na miliony rozedrgań. Na sto historii ciepłych i zimnych. Na ciepło sączące się w ciało Natalii prosto z jego ciała. A on ją trzyma mocno i mocno ją dociska do piersi. A potem niesie po ciemnym mieszkaniu, i jak na filmie, bez najmniejszego potknięcia, z nią dociera do łóżka. A ona się boi oczu otworzyć, boi dłoni na nim zacisnąć. Boi się zobaczyć, jak on wychodzi. Więc nie rusza się i nie oddycha prawie. Świat cały zaklina i los pragnie przekupić, by on został. I czuje już, czuć zaczyna powoli, jak wsącza się w nią ta myśl nieznośna i prawdziwa, że on jej teraz straszną krzywdę robi. I że ona mu na to pozwala. Ale chwila trwa, długa i mięsista, a za nią przychodzą następne. A on ją głaszcze po policzku i tak ją głaszcze niespiesznie, jakby czule. Choć może się Natalii tylko wydaje, bo ona już wcale zaufania nie ma do swoich intuicji.
- Zaraz wrócę. - Mówi on i wstaje. I to zdanie jedno jak mantrę, jak modlitwę, jak przysięgę Natalia powtarza po cichu, by podtrzymać w sobie życie. Aż wreszcie on wraca, z łazienki chyba wraca, drzwi zamyka po drodze na zasuwkę, i kładzie się koło niej. Natalia jeszcze czuje jak bluzę zdejmuje i dżinsy, jak je rzuca na krzesło, a potem przytula ją, ręką ogromną i ciężką ją przyciska, obejmuje i odgradza od świata. Nos gdzieś tam wtyka między jej włosy, gdzieś tam swoim oddechem po szyi ją uspokaja. I znowu są jednym organizmem. Jednym ciepłem i jednym zapachem. Jednym zmęczeniem, bliskością i jedną historią wieczorną. I znowu Natalia zaczyna oddychać prawidłowo. Tlen zaczyna normalnie pobierać z atmosfery. Komórki odżywiać nadzieją. Mięśnie uspokajać  i do snu kołysać. Znów ma chwilowo ochotę, aby nie było jeszcze końca świata. Aby nie było końca Warszawy.

Trzydziestolatki wiedzą już.
Ale ciągle jeszcze wiedzą mało.




piątek, 2 października 2015

21. Trzydziestolatki, ocean i chory pies.

Ptak ćwierkający obudził jedno oko Natalii i zadziwił jedną półkulę jej mózgu. Odetchnęła całe ciało, przeciągnęła i uśmiechnęła je do siebie. Nie było Alicji. Ani innej żadnej duszy cierpiącej. Nie było nieodebranych, targających się na jej spokój. Nie było kaca. Smrodu szlugów nie było ani depresji poczipsowej. Świeżość była za to wyzierająca z kątów i godzina przedpołudniowa, co oznaczało, że zacznie dziś dzień od początku, nie od końca. Ileż to frajdy najprostsze rzeczy! - Pomyślała i wpuściła psę na kołdrę, pod kołdrę i głęboko do płuc.
- Wszystko dzisiaj zrobimy. - Wyznała z całą wolą serca, wprost do serca psy. Wtuliła się w niezmiennie liniejące futro i rozmarzyła się na swój plan. Spacer w lesie z bieganiem, z jogą popołudniową i medytacją. Z kawą na słonecznym leżaku i filmem o umieraniu. Przepisy, zakupy, warzywa, nasiona,  gazety, internety, wystawy.
- O matko, nie zdążę. - Westchnęła i wysunęła spod kołdry bose stopy.

Trzydziestolatki wiedzą, że żeby wstać, należy jak najszybciej wysunąć bose stopy. Nie wysunięcie bowiem grozi zapaścią. Półdniową zapaścią łóżkową na tle niemożności ruchowo-depresyjnej z rozdrapywaniem ran. Należy więc, jak nad Bałtykiem, po rekonesansie nożnym, rzucić się na trzy, w mroźne fale rzeczywistości. Nie iść na łatwiznę. Na ręcznik, na słońce, pod kołdrę, czy w sen. Należy o siebie zawalczyć.

Natalia zmobilizowała starą i nową siebie, zamieszkujące ostatnio jedno ciało. Ubrała je w dresy, w ciepłość opatuliła odpowiedzialnie, zmotywowała herbatą, a następnie powlekła przez las. Pozwoliło jej to doznać uczuć spokoju i sensu. Nawdychała się zapachu liści, nauśmiechała do słońca i odżywiła chęci do życia. Psę umęczyła bezlitośnie i szatańsko, gdyż kiedy ona robiła 10 kilometrów, psa robiła 40.

Po zakupach, warzywach, kiełkach i empiku, Natalia wpłynęła do domu na fali entuzjazmu i zakupowych uniesień. Dopiero wypakowawszy z toreb zdrowie i kulturę, spostrzegła się, że psa pozostaje w bezruchu. Wygłaskała ją więc gęsto, wycałowała i zdiagnozowała przemęczenie. Podała jej wafel ryżowy i psa zjadła. Przykryła kocem w kolorze lila róż i psa poszła spać. Dopiero wieczorem, kiedy przyszła pora spaceru, a psa nie wstała, Natalia poczuła w sercu skurcz. Dotknęła jej łap, całego ciałka wzdłuż i wszerz i spróbowała ją podnieść. Przednie łapy przez chwilę podjęły walkę, ale tył psa przegrał i osunął się w sposób najsmutniejszy, jaki Natalia widziała kiedykolwiek na żywo. Świat się znowu zakołysał. Z psem się razem zachwiał i runął. Nowa Natalia ze starą Natalią się złapały za głowę. Tylko nie pies. One tak. Smuteczki, dramaciki, niepowodzenia. Żale, bóle, urazy. Samotność, bezsenność i przemijanie. Wieczne rozpatrywanie. Niech wracają. Wszystko niech się od nowa załaduje, niech się wgra od początku i zastartuje. Wszystko można przejść jeszcze raz. Można przechodzić wszystko wiele razy. Ale nie pies. Łzy  jak z kamienia spadły na orzechowe panele. Telefon. Ale do kogo? Przecież psy sama nie dźwignie, do auta nie zaniesie.  Mr Big.

- Halo? - Bezimienne, chociaż mu się przecież wyświetla.
- Przepraszam, że przeszkadzam. - Natalia w stresie zapomniała o pewności siebie, w bólach wypracowanej z podręcznikiem o zołzach. - Nie wiedziałam do kogo zadzwonić. - Wyjąkała, a cisza z drugiej strony zmotywowała ją do dalszego płaczu. - Potrzebuję pomocy z psem.

Cisza. Sto milionów uniesień serca, trylion rozczarowań. Tankowce łez wypłakanych i nie spełnionych obietnic. Karuzela wrażeń i miesiące emocjonalnych amputacji. Wszystko to przetoczyło się Natalii tuż pod mostkiem. Zachwiała się na zewnątrz i w środku. Przytrzymała się stołu, rozszlochała i utonęła w pustce.

Są takie momenty, kiedy trzydziestolatki puszczają linkę ratunkową. Zamykają oczy i nie chcą już wcale mierzyć się z kolejną falą. Pozwalają jej wlać się w kąciki oczu, w małżowiny uszne i w mózg. Pragną go utopić. Nawet jeśli na basenie nie zanurzają głowy, a nad morzem nie zanurzają się wcale, są takie chwile, kiedy chciałyby, by woda go zabrała. By go przetarmosiła przez wszystkie oceany. By go przeczołgała po dnach i wyprała. Przewlekła po tysiąckroć na drugą stronę i na trzecią. By go solą znieczuliła i sformalinowała.

- Zaraz będę. 

Big pojawił się w drzwiach, ominął Natalię i podszedł prosto do legowiska.
- Nie wstaje? - Zapytał rzeczowo.
- Nie.
- Dobra. - Podniósł psę, jak kiedyś podnosił ją. Napiął podkoszulek i ruszył do drzwi. - Weź koc. - Rzucił za siebie. Natalia wybudziła się z letargu i chwyciła znowu za linkę. Ocean połknął ją na chwilę i wypluł. Zamroczył i orzeźwił. Wysmagał ją i znów jej kazał biec. Więc pobiegła. Tym razem za kimś, kto nie pojawiał się i nie znikał. Nie wyłączał uczuć, jak telefonu. Nie rzucał słów na wiatr. Nie wychodził nocą i nie odwracał wzroku. Nie był niedostępny, niezaangażowany, ani za granicą. I nie warczał tyle, co ludzie.