piątek, 4 września 2015

16. Trzydziestolatki i szukanie Jezusa.

Kończące wakacje spływają po rozgrzanych kwaterach, po nogach, po cukrowych watach. Ludzie jeszcze się tłoczą, jeszcze się depczą po peronach. Jeszcze latawce nad zatoką, jeszcze ostatnie gofry, jeszcze czas. Natalia chwyta godziny przesączone lenistwem. Marszczy lekko czoło, żeby nie dać im uciec. Zamyka oczy. I czuje, jak wszystko wokół delikatnie drga. Zmienia kształt. Wiruje od ciepła i wspomnień. Coś ją wypełnia i łaskocze od środka. Coś w niej szuka swoich miejsc i znajduje. Jak fala gorąca rozpełza się po ciele. Lata przepływają przez nią, a ona je czuje każdą komórką. I na raz cisza i na raz muzyka, i młodość i starość i lata pogoni zlane w jeden lepki dzień. Natalia chciałaby je dotknąć, choćby koniuszkiem palca. Naznaczyć swoim kodem papilarnym. Przywiązać do siebie. Bo wszystko na raz jest daleko i blisko. Wszystko na raz jest jej i niczyje. I ciężko jej przyznać, że trzyma je w sobie kurczowo, i że się boi. Rozprostowuje palce powoli. Puszcza na wiatr śmiech i łzy. Wypuszcza siebie milimetr po milimetrze i żegna.

Chyba mam wizję. Albo objawienie. Albo rozszczepienie świadomości. - Zapisuje w dzienniku strumień odkryć. Kusi ją, żeby przekartkować minione miesiące. Żeby się zaczytać w ropnych guzach sączących, psychozach i wydzielinach. Ale się powstrzymuje. - Czuję jak podniecona nastolatka, że będę teraz nowa ja. Będę wstawać rano i kłaść się jak biali. Szpinak jeść, magnez łykać, może spirulinę pić, albo chociaż sobie ponakładam na włosy. Kino, wystawy, spróbuję fryzurę podwijać na szczotkę. Rzęsy może tuszem. Kto wie, może pójdę na kurs. Czegoś. Sztuki współczesnej może. Albo flamenco. Pobiegam. Albo nie, bo wszyscy biegają. To na basen. I koniec z pszenicą. Przestaję się użalać. Ludźmi wkurwioną być. Pożyję do wewnątrz, co mnie obchodzą. I z daleka od klubów. Żadnego bywalcem bycia, boczkiem boczkiem, i do rana. Joga, koniecznie, z medytacją. Znajdę Jezusa, choćbym go miała sobie sama wyczarować. Koniec ze spaniem po ludziach, wracaniem po południu. Szczoteczką do zębów w torebce. Z zapychaczami czasu koniec, z czekaniem na smsa od debili. Z zemstą koniec i z żalem. Do kosza. Wszystko. I wieczorów niekończących się nocy z nieszczęść celebracją, depresji nakręcaniem, zalewaniem, topieniem. Tuczących przekąsek rakotwórczych koniec. Czipsów absolutnie. Robię notatnik z przepisami. Z internetu drukuję i wklejam. Nie odpisuję na zaczepki. Nie przyjmuję. Gotuję. I francuski odświeżam. Z psem do lasu. Codziennie. O 7. Orzechy. Dużo orzechów. Czija, goja i kokos. I nowa pościel. Bez roztoczy. Bez glutenu. Z redbulem koniec i hotdogami z Orlenu. A najpierw oczyszczanie. Wszystkiego. Jelita oczyszczę, wątrobę oczyszczę i psa. A potem corse, okna i zamrażalnik rozmrożę. Wykasuję telefony. Od razu. O, sms.

"W weekend cie odwiedze nad tym morzem malutka."

Przez chwilę świat się cały zatrzymuje. Woda przestaje falować, dzieci się przestają rozdzierać na pół. Cisza jak w kosmosie. I grawitacji brak. A potem ledwo słyszalny szum. Krew w żyłach. Puk puk, serce podejmuje pracę. I świat się na nowo wyłania z szarości. Natalia porusza kończynami. Wszystkimi wypustkami ciała porusza ze szczęścia, że to nie udar jeszcze. Zwykłe tąpnięcie serca, chwilowe zatrzymanie. Pan Big.

Panie Jezu, ja Ciebie znajdę, szukam, całym sercem Ciebie potrzebuję, abyś mnie prowadził. Ale póki Ciebie jeszcze nie znalazłam, znajdź mnie Ty, proszę, owieczkę swoją i mnie za ucho i ze sobą proszę. Nie pozwól mi zgubioną być. Nie pozwól mi na pastwę wilków i grzechów rozmaitych. Ja już zobacz, mam cały plan. I Ty w tym planie i ważne rzeczy. Ja chcę już ścieżką prostą świetlistą i serce dla Ciebie, nikt nie wart inny, sprawdzałam. Nie pozwól, nie pozwól mi na manowce. Na lodowe góry. Na słówka mięciutkie, jak wata cukrowa, nie pozwól mnie zwieść. Ja nawet do kościoła. Choćby zaraz. Tylko rzeczy spakuję. Nie wiem, czy można w japonkach, ale jeśli tam jesteś, w tym kościele, przymknij oko na japonek, na wszystko co minęło przymknij i mnie tam zaadoptuj do środka mnie wpuść.

Nie wpuścił. A może go nie było. Natalia z parawanem i całym majdanem różowości, utknięta na schodach Domu Bożego, poczuła znajome drżenie. Drzwi zamknięte, dzwonka brak. Usiadła by się uchronić przed upadkiem, przed atakiem rzeczywistości na jej osobę, jeszcze na to nie gotową i na urlopie, a potem przypomniała sobie o swoim planie. O swoim życiu nowym i nowej sobie. I z całym spokojem, jaki udało jej się zgromadzić w napromieniowanych słońcem komórkach, pozbierała swój różowy bazarek i ruszyła na naleśnika.

Wieczne roztrząsanie ogranicz mi Panie,
a światłość wiekuista niechaj mi świeci,
i mnie uchroni od dzieci.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz