Kończące wakacje spływają po rozgrzanych kwaterach, po
nogach, po cukrowych watach. Ludzie jeszcze się tłoczą, jeszcze się depczą po
peronach. Jeszcze latawce nad zatoką, jeszcze ostatnie gofry, jeszcze czas. Natalia
chwyta godziny przesączone lenistwem. Marszczy lekko czoło, żeby nie dać im
uciec. Zamyka oczy. I czuje, jak wszystko wokół delikatnie drga. Zmienia
kształt. Wiruje od ciepła i wspomnień. Coś ją wypełnia i łaskocze od środka.
Coś w niej szuka swoich miejsc i znajduje. Jak fala gorąca rozpełza się po
ciele. Lata przepływają przez nią, a ona je czuje każdą komórką. I na raz cisza i na
raz muzyka, i młodość i starość i lata pogoni zlane w jeden lepki dzień.
Natalia chciałaby je dotknąć, choćby koniuszkiem palca. Naznaczyć swoim kodem
papilarnym. Przywiązać do siebie. Bo wszystko na raz jest daleko i blisko.
Wszystko na raz jest jej i niczyje. I ciężko jej przyznać, że trzyma je w sobie
kurczowo, i że się boi. Rozprostowuje palce powoli. Puszcza na wiatr śmiech i
łzy. Wypuszcza siebie milimetr po milimetrze i żegna.
Chyba mam wizję. Albo
objawienie. Albo rozszczepienie świadomości. - Zapisuje w
dzienniku strumień odkryć. Kusi ją, żeby przekartkować minione miesiące. Żeby
się zaczytać w ropnych guzach sączących, psychozach i wydzielinach. Ale się
powstrzymuje. - Czuję jak podniecona nastolatka, że będę teraz nowa ja. Będę wstawać rano i kłaść się jak biali. Szpinak jeść, magnez
łykać, może spirulinę pić, albo chociaż sobie ponakładam na włosy. Kino, wystawy,
spróbuję fryzurę podwijać na szczotkę. Rzęsy może tuszem. Kto
wie, może pójdę na kurs. Czegoś. Sztuki współczesnej może. Albo flamenco.
Pobiegam. Albo nie, bo wszyscy biegają. To na basen. I koniec z pszenicą. Przestaję
się użalać. Ludźmi wkurwioną być. Pożyję do wewnątrz, co mnie obchodzą. I z
daleka od klubów. Żadnego bywalcem bycia, boczkiem boczkiem, i do rana. Joga,
koniecznie, z medytacją. Znajdę Jezusa, choćbym go miała sobie sama wyczarować. Koniec ze spaniem po ludziach, wracaniem po południu. Szczoteczką do
zębów w torebce. Z zapychaczami czasu koniec, z czekaniem na smsa od debili. Z zemstą
koniec i z żalem. Do kosza. Wszystko. I wieczorów niekończących się nocy z nieszczęść
celebracją, depresji nakręcaniem, zalewaniem, topieniem. Tuczących przekąsek
rakotwórczych koniec. Czipsów absolutnie. Robię notatnik z przepisami. Z internetu drukuję i wklejam. Nie odpisuję
na zaczepki. Nie przyjmuję. Gotuję. I francuski odświeżam. Z psem do lasu.
Codziennie. O 7. Orzechy. Dużo orzechów. Czija, goja i kokos. I nowa pościel. Bez
roztoczy. Bez glutenu. Z redbulem koniec i hotdogami z Orlenu. A najpierw
oczyszczanie. Wszystkiego. Jelita oczyszczę, wątrobę oczyszczę i psa. A potem
corse, okna i zamrażalnik rozmrożę. Wykasuję telefony. Od razu. O, sms.
"W weekend cie odwiedze nad tym morzem malutka."
Przez chwilę świat się cały zatrzymuje. Woda przestaje
falować, dzieci się przestają rozdzierać na pół. Cisza jak w kosmosie. I
grawitacji brak. A potem ledwo słyszalny szum. Krew w żyłach. Puk puk, serce
podejmuje pracę. I świat się na nowo wyłania z szarości. Natalia porusza
kończynami. Wszystkimi wypustkami ciała porusza ze szczęścia, że to nie udar
jeszcze. Zwykłe tąpnięcie serca, chwilowe zatrzymanie. Pan Big.
Panie Jezu, ja Ciebie
znajdę, szukam, całym sercem Ciebie potrzebuję, abyś mnie prowadził. Ale póki
Ciebie jeszcze nie znalazłam, znajdź mnie Ty, proszę, owieczkę swoją i mnie za
ucho i ze sobą proszę. Nie pozwól mi zgubioną być. Nie pozwól mi na pastwę wilków
i grzechów rozmaitych. Ja już zobacz, mam cały plan. I Ty w tym planie i ważne
rzeczy. Ja chcę już ścieżką prostą świetlistą i serce dla Ciebie, nikt nie wart
inny, sprawdzałam. Nie pozwól, nie pozwól mi na manowce. Na lodowe góry. Na słówka
mięciutkie, jak wata cukrowa, nie pozwól mnie zwieść. Ja nawet do kościoła.
Choćby zaraz. Tylko rzeczy spakuję. Nie wiem, czy można w japonkach, ale jeśli
tam jesteś, w tym kościele, przymknij oko na japonek, na wszystko co minęło
przymknij i mnie tam zaadoptuj do środka mnie wpuść.
Nie wpuścił. A może go nie było. Natalia z parawanem i całym
majdanem różowości, utknięta na schodach Domu Bożego, poczuła znajome drżenie. Drzwi
zamknięte, dzwonka brak. Usiadła by się uchronić przed upadkiem, przed
atakiem rzeczywistości na jej osobę, jeszcze na to nie gotową i na urlopie, a
potem przypomniała sobie o swoim planie. O swoim życiu nowym i nowej sobie. I z
całym spokojem, jaki udało jej się zgromadzić w napromieniowanych słońcem komórkach,
pozbierała swój różowy bazarek i ruszyła na naleśnika.
Wieczne roztrząsanie
ogranicz mi Panie,
a światłość wiekuista
niechaj mi świeci,
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz