piątek, 28 sierpnia 2015

14. Trzydziestolatki, morze i to co najcenniejsze.

- Psychozy nam się rozjechały. 
- Poczekaj chwilę. - Agnieszka rzuciła się biegiem w stronę wody. - Jak to? - Dzięki kosmicznym supermocom potrafiła prowadzić dyskusję, jednocześnie biegając za synem po plaży.
- No kiedyś wszyscy mieliśmy podobniejsze natręctwa. Prostsze. Ogólnie zatwierdzone, razem hodowane. Nie różniły nas tak od siebie. - Natalia przeciągnęła się na ręczniku, usiłując zażyć relaksu. - Raczej wszyscy nie lubiliśmy jak się nas oszukuje czy okrada. Nie lubiliśmy tych, co śmierdzieli, a dziewczyny nie akceptowały pierdzenia przy stole i zdrad.
- Myślisz, że mieliśmy mniejsze wymagania?
- Z jednej strony mniejsze, bo przypomnij sobie naszych niektórych kolegów. Zarzyganych upoi. Niedomytych, nie śmiesznych, ale najmądrzejszych. Zachudzone ofermy, albo brzuchatych kibiców tamczegoś. Żarli wszystko, bekali i darli się do telewizora.
Agnieszka uśmiechnęła się, bardziej pewnie do tych wspomnień, aniżeli do kupy niespodzianki w  małych spodenkach.
- Pamiętasz tamte imprezy? Znosiłyśmy, że nic nie przynieśli do jedzenia i opierdalają ci lodówkę. Znosiłyśmy, że wypili już wszystko i zabierają się za perfumy. Znosiłyśmy, że bawi ich rzucanie się kiełbasą i że szczą metr od grilla. A po wszystkim cwałowałyśmy po sto razy do kuchni z brudami. 
- Dlatego właśnie dwudziestkę urządziliśmy na ogrodzie, a na trzydziestkę wyjechaliśmy nad morze. -  Agnieszka z cierpliwością matki roku celowała zasypką we wierzgający rowek. - Pamiętasz?
- Pamiętam wszystkie nasze wyjazdy. - Natalia zamyśliła się. Wokół niej kończyło się lato. Morze szumiało wspomnieniami, a piasek pachniał latami, które uciekły nie wiadomo kiedy. Udało jej się jeszcze raz tu przyjechać. Spróbować raz jeszcze opanować roztelepanie. Uczepić się ciepłych wspomnień i jeszcze raz spróbować wziąć je na drogę przez zimę. - Dziękuję, za wszystkie nasze lata. - Powiedziała cicho, ale Agnieszka pobiegła właśnie wyciągać syna z morza.

Trzydziestolatki znają już wartość długoletnich znajomości. Nie nazywają przyjaciółmi byle kogo, bo bylekogi przychodzą i odchodzą. A dla odchodzących, zarówno facetów, jak i kobiet, trzydziestolatki mają do powiedzenia jedno: papateczki. Albo brzydziej. I chociaż lista przyjaciół kurczy się, wprost proporcjonalnie rośnie za to wartość nawet samego papieru, na którym została spisana.

- Wiesz, o co mi chodzi?
- Wiem. - Od osiemnastu lat, obojętne, co działo się w jej życiu, Agnieszka zawsze znajdowała czas i serce, żeby słuchać i wiedzieć.
- Kiedyś wszystko było jasno sprecyzowane. Ktoś był fajny albo zjebany. Umiał się zachować, albo nie. Śmierdział, albo się mył. A dziś każdy ma po milion nerwoz. Drugi milion nerwoz ukrywa. A trzeciego się wypiera. A do tego każdy w każdym widzi jego milion, plus dopisuje mu trzy swoich. Ja się do swoich przyznaję. Bo są rzeczy, których nienawidzę tak, że aż mnie przełyk pali ogniem piekieł. Obłudy tak nienawidzę. Jak ktoś zmyśla i ciemnotę mi wciska w twarz. Jak śmierdzi nie znoszę dalej, a nawet bardziej. I zapuszczonych paznokci, niepoobcinanych szpadli takich. Obgryzionych albo. Jak się przy mnie wyciska pryszcze, albo mi o tym opowiada, jakby to były nie wiem jak doniosłe osiągnięcia. Przerywania mi wiecznie w środku zdania. Gówna w kiblu smętnie zwisającego w sedesie, albo ze szczotki. Gówna w ogóle. I lekceważenia. Jak ktoś obiecuje i sam swojego słowa nie szanuje. A najbardziej tych historii, czego to dla mnie się nie zrobi, kiedy ja proszę o najpodstawowsze rzeczy, a się okazują niewykonalne. Nie odpisywania na smsy. Tygodniami. Snobbingu. Piekielnego w wydaniu warszawskim. Wsiowego na wpół. Ust kaczych i kształtów wszelkich i twarzy mingowo barbicznych. Wiecznego u wszystkich szukania ciemiączka, ażeby w nie zapierdolić. Dłubania w nosie. I w jajkach. Mówienia do mnie z odległości 2 centymetrów. Chuchania mi w kark. Jak ktoś paznokciem o paznokieć, i strzela, i cały czas. Sztucznego śmiechu. Histeriozy  i krzyków. Fantazji nieposkromionej w kwestii opierdalania mi dupska, bo akurat mnie nie ma. Niech sobie gadają, mnie to cieszy, jak kogoś potrafię do dyskusji zainspirować, ale po co wymyślać? Ja każdemu chętnie dostarczę prawdziwych tematów. Tchórzy nienawidzę z całego serca. Bezjajecznych, wystraszonych kolesi z wąsem. I tych najfajniejszych z najfajniejszych z nieustającym napięciem tkanki mięśniowej.
- Sporo tego. - Agnieszka usiłowała po raz trzeci nasmarować syna filtrem tak by nie obtoczył się od razu w piasku.
- No i o to właśnie mi chodzi. - Natalia aż usiadła na ręczniku, by swobodnie manifestować podniecenie nerwową gestykulacją. - Przyjdzie taki wystrzyżony biedak, w rurkach spodniach, opiętych, siada i widzę całe owłosione dupsko. Założy jeszcze nogę na nogę i kawę zamawia z mlekiem sojowym. Idiota, przecież soja modyfikowana. I pyta mnie, co ja sądzę o nowym pokazie kogoś i mi jeszcze głową kręci, że ja nie wiem, o czym on gada. Niby nieznacznie, ale widzę łosia, jak mu sie gały wywracają pod tymi raybanami. I sączy tę kawę przez słomkę, a ja mu mówię, że mam chyba flaka w corsie, czy to aby nie koło do wymiany, a może wystarczy załatać, to on się zbiera już, bo musi jeszcze coś tam i w ogóle.
- Kremu chcesz? Czy ciągle bez filtrów się opalasz?
- Nie, nie. Już z filtrami. Daj trzydziestkę. Albo Weronika? Nie wiem skąd ona wytargała tego dziada, chyba z domu starości go wyciągnęła. I wrzuca teraz zdjęcia z podróży, powinny być osobne portale jakieś dla dziewczyn z jachtów starych ludzi. Czy ja to musze widzieć? A ten bęcwał stuletni jeszcze jej kazał cycki powiększyć, i ona dźwiga teraz te balony stukilowe, niedługo kręgosłup złamie, a on sflaczały cały jak wór, w tych cycach się nurza, cały się mieści w nich, czekam aż kiedyś nie wypłynie. I spotykam się z nią, i też na tą kawę, ale ona wodę, bo się odchudza, bo jak przytyje powyżej 48 to on nie będzie przecież nadwagi tolerował. I ona mi pokazuje zdjęcia z wakacji, instagram mi w twarz odpala, chociaż specjalnie się staram nie patrzeć, ale zezuję, bo mi każe, to widzę te hasztagi, że love, że onelove, i że loveforever. Marika z Justyną to samo. Latają wszędzie razem w tych dziwnych butach ortopedycznych, jak dwie gwiazdy, bo one teraz wszystko robią jak Karina.
- A kto to jest Karina?
- No właśnie! Kto to jest, a te się tak zainspirowaly, że muszę teraz przewijać codziennie hasztag love, hasztag dreamteam, hasztag loveforever. I takasytuacja. I dziejesie. I grubobyłokarinaforever.
- Natalia.
- No?
- A zastanawiałaś się, po co ci te znajomości?
Natalia wzrusza ramionami, smarując sobie twarz po raz trzeci.
- Ja muszę iść do pokoju, położyć małego bo mi już zasypia. Widzimy się na obiedzie. - Agnieszka całuje ją w czoło. I w jednym zdaniu zawiera to, co Natalia wypluwa z siebie przez cały ranek. Bez żalu. Bez emocji. Jak prawdziwa mama. I Natalia czuje, jak spływa na nią spokój. Jak na nią spływa poczucie bezpieczeństwa i jak ją wypełnia. I może wreszcie przymknąć oczy i jak na jodze zobaczyć, jak uciekają od niej wszystkie bure myśli. I nie wie już, czy to morze, czy to ta prosta rada, ale nagle głowa przestaje ciążyć. I serce przestaje boleć. I krem z filtrem pachnie wakacjami. I wakacje pachną beztroską. I znikają hordy kapeluszników. Znikają twierdze parawanów. I piasek niedopałków przestaje śmierdzieć zasikaniem. I spuchnięci z nadęcia brodacze i Cześki w slipach i celulitowe Grażyny. I wrzaski, i bąki i ona tańczy dla mnie, wszystko znika. Rozpływa się w gorącu jak fatamorgana. I Natalia w czubkach palców zaczyna czuć, że nie wszystko się zmieniło. Że to, co cenne, najcenniejsze - zostanie.


piątek, 21 sierpnia 2015

13. Trzydziestolatki i totalna zajebistość.

- Chryste, kto to?! - dziewczyny podskoczyły na dźwięk dzwonka jak dwie cziłały.
- Kurna, mam fonofobię. - Natalia złapała się za lewy cycek. - I zawał. - Zgięta w pół poczłapała do domofonu.
- Marika z Justyną! - Obwieściła zszokowana, odruchowo przeglądając się w lustrze.
Alicja, również lekko poruszona, sięgnęła po błyszczyk.
- Czemu jesteśmy zdenerwowane?
- Bo mamy Marikofobię.
- Przy niej zawsze czuję się jak bym cała była z bazaru.
- A ja mam psychozę, że stół jest brudny, bo nigdy go nie dotyka.
Dźwięk dzwonka do drzwi ponownie zatelepał Natalią .
- Heeeeeeeeeej!!
Do mieszkania weszły dwie eleganckie kobiety. Wszystkie cztery wyściskały się szczerze i z zaangażowaniem.
- Ale pięknie wyglądasz!
- Zwariowałaś? Czuję się strasznie!
- Czemu?
- Jestem gruba, daj spokój, zobacz na te ręce! - Marika wysunęła przed siebie anorektyczne odnóże niczym pająk.
- Acha. A czego się napijecie? - Gospodyni dyplomatycznie zmieniła temat i zaczęła nerwowo szamotać się między szafkami.
- Ja mam Prosecco! - Justyna mościła się na krześle, zezując z ukosa na flipsy.
-  Łoł, super! A ty?
- Ja dziękuję. - Marika przyoblekła uśmiech kogoś, komu obcy jest problem alkoholowy. Natalia może by jej uwierzyła, ale ją znała.
- Praca? Ciąża?
- Praca.
- Próbowałaś czasem nie pracować?
Marika zaśmiała się z egzaltacją.
- Muszę. - Odparła enigmatycznie.                                
Natalia postanowiła nie pytać, czemu musi, gdyż bała się, że to przez żakiet i torebkę, które przyjaciółka miała na sobie.
- Wody? - Spytała więc.
- Z cytryną mogę? Oczyszczam się.
- Acha.

W tym czasie Alicja z Justyną popijały już Prosecco. Justyna powoli, Alicja szybciej.
- Co tam oglądacie? - Natalia podeszła do nich, z radością zapalając papierosa.
- Justyna pokazuje zdjęcia z wakacji. - W oczach Alicji Natalia dojrzała ostrzeżenie. Zajrzała im przez ramię w telefon. - Kto to?
- Kari. - Odparła Justyna od niechcenia.
- Acha? A Kari to jest?
- Karina.
- Acha?
Wszystkie trzy spojrzały na nią badawczo.
- Dobra, rozumiem już, ktoś strasznie znany. A z czego?
- Jest taki kawałek Nie zostawiaj mnie. - Alicja przyszła jej z pomocą.
- Nie opuszczaj mnie. - Justyna poprawiła ją z lekkim zniecierpliwieniem.
- A tymi ustami da się śpiewać? - Natalia roześmiała się oglądając teledysk, na którym kobieta wiła się na plaży przyobleczona w przeźroczyste prześcieradła. - A to jakaś bliska znajoma?
Justyna cmoknęła ustami niczym ogromną małżą. - Po prostu znajoma. Ale super dupa prywatnie. Zupełnie nie taka, jaką kreują ją media.
- Acha. A to media jej kazały wytarzać balony w piachu i czochrać w spazmach doczepiane włosy? - Natalia znów za późno zorientowała się, żeby nie żartować. Koleżanka lekko nadąsana schowała telefon.
- A gdzie byłyście?
- Saint Tropez. Z Matim byliśmy i tam ją poznaliśmy. Podeszła do nas i spytała czy chcemy dołączyć do ich paczki. Jak normalna osoba!
- Acha. A wy gdzie na wakacje? - Natalia zawsze czuła potrzebę zabawiania po równo wszystkich swoich gości, a Marika wypiła już swoją wodę i zaczynała się wiercić.
- My to pracujemy. Ale na weekendy będziemy latać - Paryż, Barcelona, Rzym.
- O, my też chcemy z Matim na jakiś weekend się jeszcze wyrwać! - Justyna przebudziła się z marazmu.
- No co ty! To trzeba się zgadać koniecznie! - Marika aż zjadła flipsa z emocji.
- Tak! Karina zresztą też mi ostatnio pisała na fb, bo mam ją w znajomych, że się wybiera, więc może razem?
- Totalnie!
- A widziałaś w necie, jaki kostium miała ostatnio w Miami?
- Nie?
- To patrz! - Justyna z nową nadzieją wyciągnęła telefon i przysunęła krzesło do Mariki.
- Zajebisty! - Z uznaniem potwierdziła Marika.
- I obiecała, że mi taki sam załatwi. Bo ona wiesz, ma wszędzie znajomości. Może dla ciebie też załatwi, mogę spytać! Tysiąc pięćset, ale warto.
- Totalnie!
- Mati mój to się w ogóle mega zgadał z tym jej facetem. Wiesz diety, odżywki. On w ogóle ma swój klub crossfit w Warszawie i tam chodzą chłopaki z Miłości na Rogato, ten aktor, jak on się nazywa z tego filmu o wojnie, tancerze z You Can Glance i w ogóle różne gwiazdy. Już tam byliśmy z Matim, bo mamy zniżkę.
- No co ty! My też myśleliśmy o crossficie!
- No co ty! To musicie się wybrać z nami! Napiszę tylko do Kariny, kiedy oni będą, bo ona teraz ma jakieś koncerty w Pindorzycach, i jest w masakrycznych rozjazdach. A w ogóle to pożyczyła mi mega kieckę tego projektanta Maćka Lenia, mam na dole w Miniaku, chcesz zobaczyć?
- Pewnie! A od kiedy ty Miniakiem jeździsz?
- Mati mi kupił, bo powiedział, że już nie może patrzeć, jak się w tym Fordzie męczę!
- No daj spokój, ja niedawno jeszcze jeździłam Kią!
- No co ty!
- Nawet kamery z tyłu nie miała!
- To jak ty parkowałaś?
- Nie parkowałam, zwariowałaś?
- Prosecco się chyba skończyło. Idziemy zobaczyć tą kieckę?
- Totalnie!

Chwilę potem w mieszkaniu na poddaszu zapanowała cisza. Cisza tak cicha, że Natalię speszył świst własnego oddechu. Z zakłopotaniem podrapała się po głowie. Później po policzku, po szyi, później po czole.
- Nie drap się. Nerwowo się drapiesz.
- Chyba mam zaburzenie kontroli impulsów.
- Myślisz, że z nami coś jest nie tak?
- Myślę, że jesteśmy totalnie za mało fajne.

Trzydziestolatki wyrosły już z porównywania się. Ale mają koleżanki. Chciałyby mieszkać gdzieś na odludziu. Zbierać myśli z widokiem na ocean. Medytować i wspomagać pracę jelit. Ale mieszkają w Warszawie. Płyną, nie zawsze tam gdzie chcą. Czasem chciałyby wrócić do czasów, kiedy wszystkie jeździły rowerem. Ultranaiwne. Bez cech przystosowawczych do bycia zajebistym. Bez facebooka. Kiedy wszystkie ubierały się w lumpeksach, a fryzury kosztowały je tyle co grzebień. Kiedy ważniejsze były czyste intencje, niż czysty stół, a żadna nie myślała nawet, żeby cokolwiek sobie powiększać. Dziś zaczynają już czuć przez skórę, że to nie starość będzie ich największym wrogiem. Ale zajebistość.




wtorek, 18 sierpnia 2015

12. Trzydziestolatki i tacy inni.

- Przespałam cały tydzień.
Dziewczyny usiadły za stołem, jak to miały w zwyczaju i zastartowały swój rytuał. Rozsądniej byłoby spędzić wieczór z kimś radosnym, ale nie były pewne, czy jeszcze to potrafią. Natalia otwierała wino, a Alicja niezdarne zastępniki czipsów. Flipsy, prażynki i ryż preparowany.
- Marika znów napisała, że może będzie. I Justyna!
- Jezu! Co się stało?
- No na razie tylko to co zwykle - napisały.
- Ja się za to widziałam z Hulkiem.
- Z kim? - Natalia marszcząc czoło usiłowała skojarzyć go z którąś z koszmarnych historii.
- Tym Adamem z Wałbrzycha.
Natalia prychnęła.
- Hulk z Wałbrzycha. I już jest śmiesznie.
- Poczekaj! - Zawtórowała jej Alicja. - Pojechałam po niego na dworzec.
- Miałyśmy już nie jeździć po nich na dworce!
- No wiem. Ale jakoś tak wyszło.
- A wyszło też, że nie miał gdzie spać i kimał u ciebie?
Alicja westchnęła.
- Wiesz co to jest? - Natalia spojrzała na nią chmurnie. - Jak się ciągle popełnia te same błędy i ciągle liczy na nowy rezultat?
 - Szaleństwo.
- No to za szaleństwo. - Stuknęły się kieliszkami i odsapnęły.
- No więc Hulk wysiadł z pociągu oczywiście z deskorolką pod pachą.
- A Hulk to rozumiem sam siebie tak zarekomendował tym zajebistym pseudonimem artystycznym?
- Chyba tak.
- Bo jest taki silny?
- Tak.
- Nieobliczalny?
- Tak.
- I łobuziak?
- Oczywiście.  
- Sama będziesz sobie winna.
Alicja się roześmiała. Ale w tym śmiechu Natalia wyczuła napięcie. Zły znak.
- No i?
- No i w sumie nie źle, bo poszliśmy na obiad i miał pieniądze.
- A nie, no to zajebiście. Ale na nocleg w hotelu już nie miał?
- No to tak wyszło, że najpierw pochodziliśmy po mieście, potem pojechaliśmy do mnie się trochę odświeżyć i tak nam się dobrze gadało, że gadaliśmy do rana.
- Acha. Pogaduszki do rana.
- Nie, naprawdę wydawał się taki inny.
- Kurwa!
- Kurwa! Wiem!
- Zwariowałaś?! Miałyśmy już nigdy nie spotykać się z takimi innymi!
- Wiem! Nie atakuj mnie!
- Nie atakuję ciebie! Po prostu nie wiem, jak po tym wszystkim, możesz w ogóle wyjeżdżać jeszcze z tym tekstem? Milion razy sobie przyrzekałyśmy! Trylion razy sprawdzałyśmy! Kurwa, ci inni są najgorsi!
- Nie będę się spotykać kurwa z informatykiem!
- Nikt ci nie każe znajdować sobie nudziarza, chryste, ale może kolejnego czterdziestolatka na desce mogłabyś odpuścić?
- A co jest złego w jeżdżeniu na desce?
- Nie w desce, tylko w dziadach, którym się wydaje, że czas się dla nich zatrzymał, bo są ciągle na melo i jest grubo. Ja nie wiem, że ich wpuszczają w ogóle na te place zabaw to się nadaje do Uwagi. Ich dzieci w szkole klasówki piszą, a tatusiowie po murkach skaczą. Obrażeni, że się od nich alimentów oczekuje. 
- To są skate parki, nie place zabaw. Ale pewnie, lepiej wyciągać barmanów zza barów.

W małym mieszkanku na poddaszu zapadła cisza. Natalia biorąc na klatę ostatni prztyczek, postanowiła zatrzymać machinę złośliwości. Trzydziestolatki są już zmęczone kłótniami. Już im tak nie zależy, żeby udowodnić, kto ma rację. Z biegiem czasu zbyt mocno zaczęły cenić sobie święty spokój.
- Właśnie oni byli jednymi z innych. - Odezwała się po chwili, by uratować wieczór. - I słabość moja do kolorowych drinków i czarnych much mnie doprowadziła niemalże do zaniku składni w mowie i piśmie.
Alicja chcąc nie chcąc wybuchła śmiechem.
- Skąd ten koleś był? - spytała.
- Z miejsca gdzie się mówi: sęk polegał na tym.
- I mam świadomość o tym. A ten drugi?
- Chyba też stamtąd, bo powiedział, że każdą moją wiadomość czyta po cztery razy. Wtedy myślałam, że jest taki romantyczny. A potem się zorientowałam, że po prostu nic z nich nie kuma. Właśnie dlatego, że mi wtedy mówiłaś, że mu z oczu patrzy pustką i rolnikiem, ja ci mówię teraz, że jak gość wygląda jak T Bag z Prison Break, to nie powinien wśród dzieci się kręcić w podkolanówkach.
- No wiem. Ale wiesz.
- Wiem.
- Tak się czasem chce zasnąć spokojnie w czyimś cieple.
- Wiem. I tak przez chwilę odetchnąć pełną piersią. Ale wiesz co? Kiedyś mi głupio było się z byłych naśmiewać. Jakoś tak niefortunnie się czułam z tym. Ale i z tego wyrosłam. Dziś wiem, że tak naprawdę to z siebie się śmieję. Bo to sobie sama krzywdę wyrządzałam, zwyczajnie rozmaite sobie do tego wybierając narzędzia. I również potrafiłam kilka razy po podobne sięgnąć, żeby sobie dopierdolić. Ponoć piękno całe miłości na tym polega, że to my kochamy kogoś, a nie nas się kocha. A jeśli tak, to ja tego piękna sobie zorganizowałam dość sporo. Dziś, jak w kartotece widzę, tych, których kochałam. Choćby przez ułamek chwili. Choćby ledwo, ciut ciut, choćby na siłę. Widzę ich uszeregowanych alfabetycznie. Chronologicznie, wagowo. Ideologicznie, intelektualnie. Ilu z tych dziwolągów naprawdę było takich, jakich ich chciałam widzieć? Niewielu zapewne. Kilku może. A może i żaden. Ale z biegiem lat ten żal jakoś mięknie, rozpływa się w powietrzu niczym zapach perfum, potu, brudnych prześcieradeł i śmierdzących oddechów. Każdy z nich jak nadzieja w beznadziei, był sekundą wyszarpniętą przemijaniu. Całkowitym zatraceniem i bólem w bebechach. I każdego z nich bym po tym zapachu rozpoznała. Pierwszego, bo pachniał moją niewinnością i ostatniego, bo pachniał już chyba tylko grzechem. W tych zapachach mieścił się cały mój smutek i oddanie. Ulice, domy, kluby, butelki szampana. Poranne kawy i nocne ucieczki. Te moje wschody, kiedy kończył się świat. Może to moja wina, bo nigdy nie potrafiłam marzyć o domu. A jednak wyobrażałam go sobie z każdym z nich, obojętnie czy mnie na rękach nosił czy szarpał po pijaku. Nie potrafiłam nigdy logicznych rozrachunków robić. Powinnam była, wiem. Ale szczerze to pierdolę.


Trzydziestolatki już nie żałują. Szkoda im czasu na żal. A czas popierdalając jak szaleniec, zabiera im z serc to co dobre i co złe. Wygładza wspomnienia i wsmarowuje końską maść na odciski. I tak chwiejąc się między doświadczeniem i nadzieją, snują się jakby czekały na cud. Wciąż jeszcze gotowe odrzucić wszystko, czego się nauczyły. Ale gotowe już też spakować to wszystko w walizeczkę i ruszyć z nią, choć jeszcze nie wiedzą gdzie.


poniedziałek, 17 sierpnia 2015

piątek, 14 sierpnia 2015

11. Trzydziestolatki, Babcia i Alabama Song.

A jednak jedzie. Za mało odważna, żeby wszystko za sobą zostawić. Wystarczająco odważna, by wrócić do miejsca z dzieciństwa. Po drodze przypomina sobie wszystkie zapyziałe wsie. Przypomina sobie, że istnieje świat, oprócz smutnej bajki, którą sama sobie pisze co wieczór. Zatrzymuje się w wiejskich sklepikach, gdzie wszyscy patrzą na nią spod czół pomarszczonych i brudnych. Kupuje w nich gumę orbit, by usłyszeć burknięcie grubej ekspedientki z tłustymi włosami. By poczuć lekceważenie prawdziwie zmęczonej  kobiety, która nie ma czasu wyczyścić paznokci swoich kalafiorowych dłoni z obrączką, wrośniętą dwadzieścia kilo temu. Młodsza starsza. Zgorzkniała. Już nie czeka nie wiadomo na co. Chciałaby tylko, żeby jej dzieci na zapleczu nie wrzeszczały. Żeby we wrześniu starczyło na podręczniki. A gdyby tak Natalia tutaj, zamiast niej, za tą zasmarkaną szybą? Bez oczekiwań. Mąż zapyziały, śmierdzący by ją  nocami szukał leniwie dłonią szorstką i nie obciętym paznokciem. Natalia tak by chciała, by oni jej to wszystko na głos, tu i teraz, co myślą. Żeby ją ukamienowali za próżność. Ale oni tylko patrzą. Więc jedzie dalej. Mija tory jakieś rozpadnięte, jakieś smutne krowy. Krajobrazy rozmazane, zapyziałe polskie pawilony. I ukrop jej spływa po czole, i płacze jej cała twarz.

Babcia.

Babcia, która się przeżegna, kiedy ją zobaczy. Która jej powie, jakie ma włosy okropne. Jakie ubranie. Jaka jest mizerna, za chuda, za blada. Jaka miastowa,  jaka małomówna i  nieułożona. Jaka nieszczęśliwa, samotna, bezdzietna i  nie taka. Jeszcze chwila. Odnajduje drogę znajomymi ulicami o smaku chleba z pomidorem. Namiotów z koca. Świeżej kalarepki. Skręca pod blok wojen na śliwki i sonat na pianinie. Słychać stukanie sztućców. Chłód klatki ją wsysa w inny czas. Babcia otwiera drzwi i mruga oczami.
- Nic się nie stało, babciu, wszystko w porządku! - Natalia odważa się zrobić krok przez próg. - Nic się nie stało, chciałam ci zrobić niespodziankę. - Przytula ją. Chudziutka taka, malutka, cała przestraszona. Chyba się cieszy, ale nie widać tego na jej twarzy. Wreszcie spływają jej po zmarszczkach łzy. Dobry znak.
- Ojej! Ale niespodzianka! - Mówi wreszcie. - Co ty, sama? - Wygląda na klatkę.
- Sama, babciu. Chciałam cię odwiedzić.
- I samochodem sama? Matko Święta!
- Co to jest, raptem kilka godzin jazdy. Wyjechałam raniutko.
Babcia zamyka szybko drzwi i kuśtyka do kuchni.
- Głodna jesteś pewnie? Dziadek na działce. Ale to ci odgrzeje kapusty.
- Nie trzeba babciu, nie rób sobie kłopotu!
- No jaki to kłopot, zagrzeję ci zaraz. - Wyciąga garnek z lodówki i podpala zapałką ogień na kuchni. - Dziadek na działce. - Powtarza. - Ale powinien wracać niebawem. - No ale co się stało?
- Nic się nie stało, naprawdę. Miałam trochę wolnego w pracy. - Kłamie Natalia. - To pomyślałam, że dawno mnie nie było. - Uśmiecha się. Nie powie przecież, że chciałaby tu spokój znaleźć. I opanować drżenie rąk.
- No nie było. - Przyznaje babcia. - A w pracy wszystko w porządku?
-Tak, tak. Wszystko dobrze.
- Mizernie jakoś wyglądasz. Masz tam co jeść w domu?
Natalia uśmiecha się na ten znajomy komentarz.
- Pewnie, że mam babciu.
- A zdrowa jesteś?
- Zdrowa babciu.
- A nie wyglądasz. Mizernie jakoś wyglądasz. Bladziutko jakoś. Ale ty to zawsze tak. A w sekty jakieś się nie zaplątałaś?
- Nie, babciu.
- Ja słyszałam, że w miastach to te sekty się panoszą. Uważaj na siebie.
- Uważam.
Cisza. Babcia miesza kapustę, brwi ma zmarszczone. Natalia już się boi, że jej więcej zmartwień przysporzyła, niż radości tymi odwiedzinami.
- Ja sobie drzemałam właśnie. Zawsze sobie drzemię o tej porze. Dziadek na działce. Ale niedługo wraca.
-To połóż się. Ja sobie tu pomieszam. - Natalia zabiera jej łyżkę. Babcia siada z westchnieniem na taborecie i lustruje ją wzrokiem.
- To już się mogłaś uczesać, jak do babci jechałaś.
Natalia nakłada sobie na talerz odrobinę, bo ani głodna, ani w garnku nie ma za wiele.
- No co sobie tak nałożyłaś, jak dla wróbelka. Eeeeee, ty to zawsze byłaś niejadek.
- A co u ciebie, babciu? Jak zdrowie?
- Aaaaa, stara bieda. Ciesz się zdrowiem, póki masz, bo potem to już to życie byle jakie.
- A dziadek jak?
- A no wiesz. Dziadek, jak to dziadek.
- Acha. Pyszna ta kapusta.
- To sobie dołóż jeszcze dziecko, no. Zachudzone to to takie. Jak ty chcesz męża znaleźć?
- Nie szukam męża, babciu.
- No tak, oczywiście - Babcia macha ręką. - Wy miastowe to macie poprzewracane w głowie. - A co u mamy?
- Wszystko dobrze.
- U was to zawsze wszystko dobrze.
- A wolałabyś, żeby było coś nie tak? - Żartuje Natalia.
- Aaaaaaaaa, ja tam swoje wiem.

Babcia zamyśla się gdzieś daleko przez okno. Natalia wie, jak bardzo chciałaby męża dla niej. Cisza zapada. Cisza o smaku kapusty i zapachu wspomnień. Niewiele jest babci do powiedzenia. Ona już też zresztą prawie wszystko powiedziała. Dzień się kończy. Wnętrzności Natalii kurczą się o tej porze. Część jej w panice chciałaby wracać. Ale wie, że pierwsza noc będzie najgorsza, a potem będzie już lepiej. Jutro pomoże babci ugotować obiad. Może pójdą na spacer. Pewnie do kościoła. Liście już zaczynają kolorowieć. Powietrze pachnieć tęsknieniem. Dobrze. Niech ją przeniknie na wskroś. Niech ją tym smutkiem wytelepie i uzdrowi.
Wreszcie słychać, jak dziadek przemierza wolnym krokiem korytarz. Przekręca klucz w zamku i cicho się rozbiera w przedpokoju. Beret wiesza na wieszaku z boazerii i kładzie na stole siatki z marchewką. Zauważa Natalię, gdy ta wstaje.
- Wszystko w porządku dziadek, wpadłam tylko w odwiedziny. -  Zastygają w niezgrabnym uścisku.
- Mówi, że przyjechała w odwiedziny! – Powtarza mu głośniej babcia.
- Dobrze, akurat więcej marchewki narwałem. - Dziadek przenosi uwagę na torbę i zaczyna wypakowywać warzywa i chryzantemy. Babcia z westchnieniem podnosi się z taboretu i sięga po wazon. Ten sam rytuał od lat.
- I po coś tych śliwek tyle nawiózł?! Przecież mówiłam ci, że już dość jest. – Wzdycha.
- A co miałem na ziemi zostawić na zmarnowanie?! - Denerwuje się dziadek.
- No nie da mi spokoju z tymi śliwkami. – Mruczy babcia pod nosem. A Natalia nakłada dziadkowi kapustę na talerz, bo umył już ręce i czeka.
-A co to? - Dziwi się. – Z wczoraj?
- No z wczoraj zostało jeszcze! No patrz, no już dwa razy nie chce tego samego jeść.- Babcia się denerwuje.
- No jem, no przecież, o matko święta, no już się nie można w ogóle w tym domu odezwać!
- Tak, już ty byś się kiedyś nie odezwał!
Wreszcie dziadek uderza ręką w stół, aż podskakują sztućce, a babcia wywraca oczami.
- Nawiezie mi tego wszystkiego, rzuci na stół i w nosie ma wszystko – mamrocze, upychając ziemniaki pod zlewem. - Herbatę zrób dziadkowi, on przecież bez herbaty to nie zje! - Mówi do Natalii, więc ta włącza plastikowy czajnik , a on wszystko zagłusza. Teraz ona zapatrza się w okno, a smutek przeszywa ją aż do kości. Jedna po drugiej otwierają jej się żyły. Ale są puste, nie prawdziwe, więc marszczą się jak stary papier i zawijają do środka.

Wytrzymuje jedną noc. Rano wszystko ma w środku poskręcane. Chce papierosa. Chce włączyć telefon. Skończyć detoks, wrócić do domu i zalać wszystko wódką z szampanem.
- No jak możesz nie być głodna w ogóle, dziecko? - Babcia załamuje ręce. - Przecież ty się zagłodzisz! Mama wie, że ty nic nie jesz?
- Babciu, ja jem, po prostu teraz nie mam ochoty.
- Ale to nie ma ochota nie ochota, śniadanie trzeba zjeść i koniec! - Podstawia jej pod nos talerz z kanapkami z polędwicą. - Pomidora chcesz na to?
- Babciu, usiądź. Ja sobie wezmę już tego pomidora. Źle się chyba czujesz, widzę.
- Ach dziecko, jak ja mam usiąść. Przecież obiad mu trzeba ugotować. – Wzdycha. - Nawiózł przecież tego tyle, kto to będzie jadł? A tobie co na obiad?
- Babciu, ja chyba nie zostanę do obiadu. Pojadę już chyba wiesz?
- No bój się boga, dziecko, to dziś będziesz jechać?
- Chyba tak babciu. – Odpowiada cicho Natalia. – Roboty mam trochę.
- No wiesz co – pokręciła głową z dezaprobatą – weź chociaż tych śliwek trochę, przecież to nie ma kto jeść tego u nas!

Trzydziestolatki wiedzą już, że uciekanie nigdy nie pomaga. Ale ciągle jeszcze mają potrzebę uciekać. Wracają, a miasto niezmiennie wita je deszczem. I pada całą noc. I rano wszystko jest mokre. Rozwlekają się dni do nieprzytomności. Szarość pogrąża świat cały w nieczasie. Natalia płynie znowu w tej szarości smutnej, niesiona podmuchem miasta wśród znajomych ulic. Znów uspokaja się w tłumie z plastiku. Sączy sobie do krwi całą różowość zapomnienia. Chowa się w pluszowych fotelach, w zagajnikach ciał, w nocnych zamieszaniach. Odnajduje w taksówkach, w porankach, w znajomych mieszkaniach. Śnią jej się mozaiki kolorowych kafelków, desek klozetowych i nie spuszczonych rzygowin. Jak polaroidy z życia, rozsypane po podłodze.

„ Żaden smutek; żadne obce ciało; żadna rana. Nikt nie zmyli naszych psów ani koni. Wszyscy tańczyliśmy. Wszyscy zbieraliśmy brzask z piany morskiej. Kto mi to chce ukraść? " * - czyta i zamyka oczy.


* Alabama Song, Gilles Leroy




wtorek, 11 sierpnia 2015

10. Trzydziestolatki i pożegnania.

- Muszę wyjechać. - Natalia zapala papierosa, chociaż przecież nie pali i spala siebie z wyrzutów sumienia. I czuje, że wszystko się rozpada. Świat się rozkleja z upału, wszystko płynie, rozmazuje się, wsiąka wszystko we wszystko. - Beznadziejnie jest.
- No wiem. - Alicja też czuje, że jest beznadziejnie. I boi się. Boi się, że jak będzie źle u jednej, to u drugiej będzie jeszcze gorzej. Że sie w końcu rozpadną we dwie, rozrzedzą tak bardzo, że znikną.  
Siadają na ławce. Powietrze drga z gorąca i one w środku drżą. Zajebiście śmieszne żarty z siebie samych jakoś im nie przychodzą do głowy. Dotarły do kolejnej ściany labiryntu nadziei i rozgoryczeń.
- Widziałam się z Kostkiem.
- Ten z żoną?
- Ten z żoną i dzieckiem.
- I co?
- Chyba zakończyłam tą znajomość. W ogóle zakończyłam ostatnio sporo znajomości. Spotkałam go przypadkiem, jak pchał wózek. Dzieciak beczał, a on się szarpał z własną bezradnością. Nie umiał go ani uspokoić, ani ignorować, tylko bredził coś o wzdęciach. I zobaczyłam te jego małe rączki fikuśne, którymi zawsze tyle gestykulował. A tu nagle wszystko mu z nich wypadało. I zamiast przytulić tą zasikaną kulkę nieszczęść, wykonywał wózkiem psychodeliczne zygzaki, które nawet mnie doprowadzały do mdłości.
- Niesamowite, jak faceci potrafią się sprzedać. Każdy jeden to król życia i mistrz wszechrzeczy. A potem zobaczysz ich przypadkiem w jakimś prozaicznym kontekście i okazuje się, że wszyscy są opóźnieni.
- Tak, mi kiedyś jeden uwielbiał opowiadać, jak mnie będzie ratował. Jak zginę w dżungli, to mnie znajdzie. Jak będę tonąć, wyrwie mnie z paszczy rekinom. Tak go ponosiła fantazja, że w końcu zaczął snuć wizję, jak mnie będzie na rękach nosił, jak mi coś urwie nogę.  Ale jak mi pękła opona, to ja się szarpałam z kołem, a on stał nade mną i mi czytał instrukcje.
- Ja też mam obiecaną gwiazdkę z nieba. A nawet cały gwiazdozbiór. Próbowałam negocjować, wymienienie gwiazdek na naczynia pędzące mleczną drogą do zmywarki, ale bez efektów. I co powiedziałaś Kostkowi?
- Że na wzdęcia jest Espunisan.  A potem jak siadłam w domu do komputera, to za jednym razem pożegnałam Cierpiącego Artystę, zmagającego się z bólem wszechświata codziennie w Planie B, najchętniej za moje pieniądze, które mi odda, gdy sprzeda obraz za sto tysięcy, bo tak go już wycenił, chociaż jeszcze nie zaczął malować. Pana Gawędziarza, który wszędzie był i wszystkich zna i faktycznie się ciągle gdzieś oznacza, aczkolwiek na obiecaną podróż śladami dzikich plemion Trynidadu przestałam już liczyć, bo jakoś mam wrażenie że bardziej interesuje go podróż śladami warszawskich wywłok. Pana Nieśmiałego, któremu pół roku chciało się płodzić opowieści o swoim strachu przed dzisiejszymi kobietami, które budzą w nim wstręt głęboki i odrazę tak wielką, iż niemalże z domu czubka nosa nie wystawia, kontaktując się jedynie ze mną, jako z ostatnią wartą tego na tej planecie, powierniczką przemyśleń jego najgłębszych, które kiedyś spisze i wyda, niczym Biblię dla Straceńców. Raz jedyny tylko zabrakło mu przemyśleń, kiedy wytoczył się na mnie z klubu obwieszony ze stron trzech żywymi reklamami sylikonu. Od tamtej pory przyjął sobie za punkt honoru przekonać mnie, że panie te odurzyły go czymś, a następnie porwały. Pana Mistera Warszawskich Siłowni pożegnałam również z całą serdecznością, życząc mu sukcesów w napinaniu, bo z ręką na sercu przyrzec mogę, że napinać to on się potrafi, a każdy powinien robić to, w czym jest najlepszy. Poradziłam mu też prenumeratę Nowości Farmaceutycznych, to się podpalił mocno do tego pomysłu i dziękował tak wylewnie, że aż zapomniał, że był obrażony, że czytałam kiedyś książkę w jego towarzystwie, co odebrał był wówczas jako zniewagę. Panu Bogatemu podziękowałam bardzo za bukiet stu dwudziestu róż, prezent nad wyraz praktyczny do trzydziestometrowego mieszkania, który na tydzień zablokował mi wannę, wraz z możliwością kąpieli, a z którego cieszyłabym się mimo to, gdyby nie poprzedzony został, a następnie nie następniony kilkoma tygodniami braku kontaktu, spowodowanego, jak się okazało delegacją, jak się okazało w Meksyku, jak się okazało z żoną. Za jednym więc razem pożegnałam też Pana Niezdecydowanego, który miesiącami zamęczał mnie dokładną inwentaryzacją wkurwiających drobiazgów, powodujących absolutną niemożność życia współ ze swoją narzeczoną, którą zostawiał raz w tygodniu, a która najwyraźniej wracała jak bumerang, gdyż rozmowy nasze toczyliśmy wiecznie w pełnej konspiracji, aż do ich ślubu, po którym zwierzył mi się, że ją zostawi. Z Panem Ryzykantem, którego pasją były nocne wyścigi motocyklowe, przed którymi lubił dzwonić do mnie, aby się pożegnać. I zapewnić mnie, że byłby ze mną, gdyby śmierć nie zaglądała mu w oczy. Oraz gdyby nie fakt, że cóż on może mi dać. Uznałam, że faktycznie niewiele. Pożegnałam kliku panów Na Gwałt Potrzebujących Logo, i chcących dogadać szczegóły zlecenia przy drinku. Pana Dwudziestolatka, który postanowił, że się ze mną ożeni, ale niestety w amoku chłopięcych wyznań, kiedy łzy z glutami mu płynęły po zarodkach wąsa, wyrwało mu się, że to zrobi za lat dziesięć, co jednak za chwilę sobie przekalkulował, dodając dziesięć do mojego wieku i szybko się poprawił na za rok. Jednakowoż cisza jaka zapadła między nami po tym wyznaniu, zdusiła nieco romantyczną atmosferę. Pożegnałam Dziada, który na zmianę pisał do mnie wiersze i proponował seks w ramach przyjacielskiej przysługi. Nie wiem czy zdawał sobie sprawę, że ja widzę jego garba. Aż wreszcie pożegnałam Pana Biga. I nad tym pożegnaniem się przez chwilę męczyłam, próbując być tak zimna i nieczuła, jak on. Co tylko uświadamiało mi bezcelowość moich starań, bo on się nigdy nie żegnał. Więc nie napisałam nic, choć najwięcej miałam do napisania.
- Łał. I jak się teraz czujesz?
- Lżej. I trochę samotnie. Chciałabym wyjechać z tego miasta. Z tego tygla, który każdy przyjezdny nazywa swoim. Każdy go zjada po kawałku i wypluwa.  A ja broczę w tych wymiocinach, usiłując przypomnieć sobie, co tu było piękne. Miasto marzeń, które nocami tętniło w moich żyłach. Miasto, w którym wiedziałam jak zamroczyć mózg, by przestać czuć. A potem długo czekałam na wyzdrowienie, ale nic się nie stało. Nic się nie dopełniło, nie wypełniło, nie nabrało sensu. Zatoczyłam koło. Patrzę znowu w niebo. Ciągle jeszcze jest cholernie nostalgiczne, a więc żyję. Na pograniczu kiczu, o czwartej nad ranem, wschody są moim pulsem. Oddzielają od siebie złe historie. To miasto również mnie zjadło i wypluło. Ale we śnie jestem znowu dobra.
Alicja spojrzała smutno przed siebie, a potem na przyjaciółkę. Trzydziestolatki wiedzą już, że życie ma mnóstwo odcieni. To prawda, że po burzy zawsze wychodzi słońce. Ale słońce lubi zachodzić, a burze wracają. Ciężko jest myśleć inaczej.
- Przeraża mnie rutyna. Identyczność i powtarzalność żyć. Śluby, rozwody i alimenty. Dzieci, chrzty i żłobki. Kredyty, etaty, lokaty, żakiety. Sztuczne usta, sztuczne cycki, sztuczne gesty. Iphony, anoreksje, depresje. Nad ranem zasuwam zasłony. Cofam się w czasie żeby zasnąć. Przypominam sobie miejsca, zapachy i twarze, które zabrał mi czas. Miłości, które minęły i słowa, które pozostały. Nie żałuję tych chwil, kiedy kochałam. Nie żałuję czasów, kiedy smutek krzyżował mnie w łóżku. - Natalia robiła podsumowanie życia. - Jedyne czego żałuję to stracony czas na ludzi, których sobie wymyślałam. Kiedy samotność plątała mi zmysły, a ludzie w moich oczach szlachetnieli. Zaprosiłam do swojego życia zgraję nieudaczników, by mi rośli w sercu, by mnie ratowali. Z jednej dziurawej szalupy by mnie wciągali na drugą. Siebie mi żal. Za każdego moralnie skrzywiałego, zakompleksionego pokurcza, który soki wpuszczał w moje ciało i umysł. Za każdego, na którego mentalnej pustyni budowałam pałace. Może gdzieś tam z biegiem czasu się zrobiłam pewna siebie, może nabrałam dystansu, może tak jest zdrowiej, może łatwiej, może trudniej, może doroślej. Może na wszystko mam wytłumaczenie, że widać tak musiało się stać. Może już mi się nie chce wszystkiego tak przeżywać aż do kości. Ale kiedy się zakochuję, kiedy kocham, znów jak za dzieciaka, to się staje najważniejsze na świecie. I nie ma wtedy większego strachu. On mi wypełnia każdą komórkę ciała, rozlewa się żyłami po ciele. Muszę stąd wyjechać. Muszę przestać się bać.

Wstały z ławki i powolnym krokiem ruszyły w stronę domu. Trzydziestolatki wiedzą już, że każdy kolejny plan wyjazdu, który nie dochodzi do skutku, jest jak małe katharsis. Jak czyszczenie okrężnicy. Po miesiącu znów zaczną jeść czipsy na zmianę z owsianką, podobnie jak wzniosłą samotność będą przegryzać chujowymi romansami. Ale w tej jednej chwili, kiedy mentalnie już wszystko popakowały w siatki i siateczki, a część z siateczek umieściły w śmietniku, w tej jednej chwili czują się wolne.


piątek, 7 sierpnia 2015

9. Trzydziestolatki, Corsa i Indiana Jones.

- Zaczęłam już mówić kiedyś to były czasy i kiedyś to była muzyka. - Natalia po raz kolejny w tym tygodniu usiłowała autoironią zadusić deszczowy nastrój wewnątrz i zewnątrz niej. Popijając kawę zbożową z napojem owsianym, wyobrażała sobie, że jest Audrey Hepburn.
- Acha - Alicja natomiast nie gotowa jeszcze by przyjąć codzienną dawkę szarości, obudzona telefonem, postanowiła dać jej się wygadać bez otwierania oczu.
- Ja wiem, że wcale nie było wtedy lepiej. W ogóle nie było nawet dobrze. Było gorzej szaro niż w listopadzie w Warszawie. Było biednie i tandetnie. Ale jednocześnie o coś tam chodziło. O większe idee. O wolność i walkę. Transformacje. Koloru nadawały małe zwycięstwa. Gdy coś sie udało kupić, czego normalnie nie było, albo zrobić. Normalnie ojciec mój robił nam meble z drewna i sznurka. Byliśmy zajebiści, bo nikt takich nie miał, a jeszcze mieliśmy na czym trzymać książki. Pomagałam mu w przycinaniu desek. A raczej tak mi się wtedy wydawało, że pomagam, bo byłam tak zajarana, że nie kumałam że trzymam tylko krzesło, na którym coś użynał. W radiu leciał Michael, na zmianę z Lady Pank. I nieśmiertelna Lista przebojów Niedźwieckiego. Nie rozumiałam o co chodzi w piosenkach Niemena, Riedla czy Manaamu, ale znałam je na pamięć i czułam przez skórę, że mówią o czymś więcej niż tralala kochałam cię, a ty skrzywdziłeś mnie. Ojciec zawsze słuchał głośno muzyki, bo była dobra. Nie bał się podgłaszać radia, bo  za chwilę poleci kebabdyska. Wokaliści mieli głosy od których chodziły ciarki po plecach. Nie przyszłoby im do głowy pokazywać cycki w gazecie. Czuło się w powietrzu, że coś się dzieje. Coś się zmienia. Idzie nowe. No i kurwa przyszło. I wystrzeliło ludzi w kosmoplastik.
-Yy.
- Ja wiem, że ja to wspominam z nostalgią i podnieceniem, bo byłam dzieciakiem. No i właśnie myślisz, że to po prostu ten wiek, że się jarasz wszystkim, na czym wyrosłaś? Czy kurwa po prostu chodzi jednak o to, że wtedy o coś chodziło. A teraz o nic.
Alicja westchnęła. Za dużo pytań padało, by można było niezauważenie kontynuować drzemkę.
- To z tego się biorą te pogubione społeczeństwa. - Natalia miała jeszcze sporo do powiedzenia. - Pompowanie oczekiwań, portfeli i cycków. Wyścig, kto będzie większym dziwolągiem. Kto jest bardziej zarośnięty, zapuszczony i modny. Pogoń za sukcesem, mierzonym wypitymi moetami.
- Acha.
- Ja też, jak nie mam przez chwilę celu, od razu się ładuje w jakieś dziwne nastroje. Kontempluję naturę i szukam Jezusa. Ale nigdy nie usiłowałam zapchać pustki pieniędzmi i sylikonem. Ani mieć co chwilę czegoś większego i droższego. Co chwilę coś wymieniać na modne. Całkowicie najbardziej na świecie chciałabym nic nie wymieniać. Kocham przedmioty, które niosą ze sobą bagaż wspomnień. Przywiązuję się do moich oldschoolowych artefaktów. Do dżinsów z liceum. Torebki sprzed dwutysięcznego. Albumów z papierkowymi zdjęciami. Do mojego pudła skarbów z epok minionych, z którym wędruję przez życie. Nawet sprzęty kiedyś działały dłużej. Nie kupowałaś wszystkiego na dwa lata. Był taki czas, że moja Corsa kursowała po Warszawie jak taksówka. Iluż ja miałam wtedy znajomych! Jakoś nie przeszkadzało im kiedyś wchodzenie na tylne siedzenie przednimi drzwiami. Kursowałam od Młocin po Józefów. Miałam takie drewniane koraliki na siedzeniach i zawieszkę na lusterku jak prawdziwa taksiara. Uwielbiałam przemierzać w nocy ulice Warszawy i rozmawiać do rana. Miałam kilka zajechanych płyt, które grały na okrągło i papierową, pokreśloną mapę. Ludzie lubili, jak woziłam im zady, zwłaszcza że było za darmo. Można było jarać szlugi, pić i brać co tam kto sobie akurat brał. Ciągle mam tą Corsę. Ciągle ją kocham. Tylko tamtych znajomych już nie mam. Wolą wziąć taksówkę. Nie wchodzą już do niczego poniżej audi.
- Spokojnie, ja jeżdżę skuterem.
- Ale wiesz co jest najgorsze? Nie to, że otacza mnie armia klonów  w drogich podkoszulkach. Ale to, że w tej pogoni za byciem superfajnym zgubiło się kilka osób, na które kiedyś stawiałam. Kiedyś. Kiedy można było przegadać noc o życiu. Łoić tanie wińsko i przeżywać totalne uniesienia. Spać na plaży i nie martwić się, że się zapiaszczą drogie buty. No kurwa. Można było wyjechać prawie bez pieniędzy, spać w namiocie i paplać, bez przerwy paplać o swoich marzeniach. Można było mieszkać w prl-owskich ośrodkach wypoczynkowych i bawić się najlepiej na dancingach. Można było jeździć moją Corsą i śpiewać Nie odnajdzie więcej nas ta sama chwila. Dzisiaj życie dla nich to zdjęcie na tarasie z widokiem na pałac kultury. Albo w cabriolecie. Albo w motorówce. Albo w helikopterze. Albo w zatoce kurwa czegoś tam. Albo z jakimś celebrytą. Kto to w ogóle kurwa jest celebryta?
- Ktoś, kogo się celebruje. Chyba.
- Nie powiesz mi, że tak wygląda dorosłość. Tak wygląda zwarszawienie mózgu.
- Chyba tak.
- Ja chcę prawdziwych ludzi.
- No ja też.
- Co jest kurwa z tym miastem? Za czym ci ludzie gonią? Przecież wszyscy nie mogą być najfajniejsi!  Nie mogą być wszyscy popularni! Wszyscy nie mogą być w telewizji bo kto będzie ich oglądał, jak wszyscy będą występować?
Alicja zaśmiała się i postanowiła otworzyć oko.
- Spokojnie. Zawsze masz mnie. Ja nigdy nie mam pieniędzy, bo wszystko kradnie mi zus. Już byłam w telewizji, więc się nie podniecam. A jak chcesz pojeździć Corsą, to ja zawsze chętnie bo i tak nigdy nie mam na wachę. 
- Ale nie powiesz, dzieciństwo miałyśmy zajebiste. - Natalia była na swojej plancie. - Kolorowe i tanie jak gumy turbo, ale prawdziwe. Pełne poobijanych kolan i piachu w głowie. Pełne zapachów i fajnej muzyki. Nikt już później nie siedział tyle na podwórkach co my. Wakacje na kempingach i w domkach z dykty nad jeziorem. Ciągle jak słyszę Białego misia to mam dreszcze. To dzieciństwo dało mi napęd. I dało mi kierunek. Że chcę mieć prawdziwe życie. Mięsiste, pachnące i szarpiące za serce. Obojętnie ile będę miała lat i na co przyjdzie moda. Wakacje mają pachnieć lasem, a nie perfumami ruskich kurew. Nie potrzebuję pić Don Perignon w śmigłowcu. Nie chcę jeść truskawek na żadnym dachu. Nie chcę poznawać żadnych modeli w szelkach, gwiazd na lodzie, fashionistek, szafiarek i piosenkarek z nie mam talent. Nie chcę udawanych przyjaciół. I udawanej miłości. Ani faceta, który ma droższe okulary niż moja Corsa. Może ja się zablokowalam w poprzedniej epoce?
- Bo to była zajebista epoka. A dzisiaj czas nas niesie na drewnianej trawie po oceanie barbie i kenów. Ale póki czujesz jeszcze zapach tego drewna pod stopami, masz wspomnienia i swój kierunek, nie utoniesz.
- Moja corsa jest moją tratwą. Kocham kurwa ten samochód. Klekotanie małego silniczka i wieczne terkotanie w lewym kole. I to jak się spina, żeby dobić do stu dwudziestu. Nigdy się jej nie pozbędę. Jest jak papierek lakmusowy na chujowych facetów. Po jednym ich spojrzeniu na nią widzę, czy Indiana Jones czy Johnny Bravo.
- Indiana Jones jest już stary i na pewno też już dupczy szesnastolatki.
- Przestań! Gdzieś tam jest mój!
- Ocho, dzień na marzycielkę?
- Wszystkie kobiety to marzycielki.
- Tylko te z mózgami. I co zrobisz, jak już go znajdziesz?
- On sam mnie znajdzie. To Indiana Jones!
- I co wtedy zrobisz? Pojedziecie Corsą na Mazury?
- Tak kurwa!
- A co ty mu dasz?
- Ja jestem z lat osiemdziesiątych i dam mu prawdziwe cycki.