środa, 25 września 2013


... / Asia Paterek

Pamiętam był upał. Spływał mi czołem, szyją, plecami, chociaż się nigdy nie pocę. Taki upał z prawdziwego zdarzenia, lipcowy, hardcorowy, pachnący asfaltem i starym dziadem. I my pod sklepem samoobsługowym. Godzina szesnasta, koniec zmiany. I nie wiem, jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć. Tego uciekającego spojrzenia. Tych włosów inaczej uczesanych. Tego pośpiechu w całym ciele. Znam już scenariusz najbliższego kwadransu. Każde słowo, które on wypowie. I każdą minutę milczenia. Więc nie chcę tego rozpoczynać. Gram na czas. Gram na poniżenie. Roztapiam się przed nim w tym upale słów, które już drżą w powietrzu, by je wypowiedzieć. „Czekałam na ciebie cały dzień.” - wychodzi mi zbyt piskliwie. „Myślałem, że mnie odwieziesz do Płocka”- wzdycha on. Już wzdycha. Już spieszy się, żeby to mieć za sobą. I pogrążyć go, utopić w poczuciu winy, to jedyne, co mi pozostaje. „Więc czekałam tu cały dzień, żeby cię odwieźć?” „Nie musisz tego robić” - odpowiada czarnobiałym głosem i wstaje, bo już mu niewygodnie. A jeszcze rano mu było chyba wygodnie w naszej kolorowej pościeli, świeżo upranej. „Myślałam, że spędzimy razem wieczór” - ale te słowa odbijają się od jego pleców. Mój krzyk go denerwuje, bo ludzie patrzą na przystanku, a on potem musi z nimi jechać autobusem, skoro go nie chcę odwieźć. Zapominam jak to jest być damą, bo bezsilność zamraża mi serce i dłonie i mózg mi dzwoni i twarz mi krzyczy. I biegnę tymi japonkami po czarnej lawie, po jego śladach go gonię i wiem, że go nie dogonię i nie wiem co krzyknąć, żeby się odwrócił. On chce już sobie miejsce zająć, zaklepać bilet, już mnie nie chce widzieć, oglądać i czuć się źle. A ja nie wiem, czego chcę, oprócz niego, chyba nic. Chcę, żeby mnie rozjechał tym autobusem. Chcę być jego wyrzutem sumienia, skoro nie mogę być niczym innym. Chcę cofnąć czas, chcę zrozumieć to, co rozumiem już w koniuszkach palców, ale wolę sobie odciąć ręce w łokciach, niż pozwolić temu płynąć w stronę serca. Więc go błagam, żeby nie jechał i mówię te wszystkie rzeczy, w które nie wierzę. Że dzisiejszy wieczór wszystko odczaruje. Że nie może tak odejść. Płaczę i czuję się taka brzydka, jak brzydki kundel, co się przyczepił do nogawki i tylko litość zakazuje go kopać. I zaczynam rozumieć jeszcze to, że tak mu się spieszy do Płocka. „Chciałeś, żebym cię zawiozła dziś do tej drugiej dupy?!” - I chyba serce mi staje. Chyba przestaje bić, bo przestaję czuć dłonie i stopy i twarz mi topnieje, i odpada mi wszystko. Niech mi to powie w oczy, póki je mam. Niech ma odwagę, nie wiem po co. Westchnienie. I mówi coś, tylko ja już nie słyszę, bo jakie to ma znaczenie. Autobus odjedzie za 4 minuty. Nie słyszę, że to nie moja wina. Nie przyswajam. Płuca mi puchną. Obcy facet mnie trzyma za ręce i chyba świat się kończy. I chyba jestem kundlem, bo czuję wyraźnie w brzuchu, jak mnie kopie, a potem wymiotuję.