niedziela, 26 maja 2019

Matki 30tolatki - PROLOG


               Zmierzchało już, gdy pozwoliła sobie podejść wreszcie do okna i spojrzeć w przestrzeń. Jej prywatny kawałek nieba, zawłaszczony z dziesiątego piętra ursynowskiej dziupli, nabrzmiały tego popołudnia wilgocią, ściekał po budynkach i rozlewał się kolorami pod kołami autobusów. Miasto kipiało brudnym deszczem niczym lawą i syczało groźnie, gdy kwaśna rzeka wymywała z jego zakamarków lepkie sekrety. Natalia spojrzała w lewo, gdzie na tle rozmiękłej szarości szklił się Pałac Kultury. Był piątek - uśmiechnęła się do siebie i zamykając oczy usiłowała przenieść się pamięcią do czasów, gdy piątek oznaczał przyspieszone tętno, krew tańczącą w skroniach, życie.
          Ile czasu minęło, odkąd patrząc w noc, z tego okna, czuła, jak gąbczasta ciemność wciąga ją w swoje omszałe kazamaty. W pulsującą kanalizację tego miasta, jak bigos, tego tygla męskokształtnych tworów i kobiecopodobnych lunatycznych stworzeń. Ile czasu, odkąd zanurzała się w nią i znieczulała zmysły, a prąd niósł ją leniwie i kołysał, szepcząc bajki dla dorosłych. 
          Uśmiechnęła się do siebie. Jakże ważni wydawali jej się wtedy ludzie, których dziś nie pamiętała. Miejsca, które już nie istniały. Rozedrgania, tak ulotne i szaleństwa, które ostatecznie zabliźniły się, nie wiadomo kiedy.
          Odwróciła głowę na prawo, gdzie nad ranem, ponad Wilanowem, rozlewały się spektakle wschodzącego słońca. Była kiedyś ich najwierniejszym widzem. Podziwiaczem, zachwycaczem, kochankiem. Siadała okręcona w koc, w otwartym oknie, a potem chłonęła je, wdychała, wpuszczała w krwioobieg. Pamięta, jak pragnęła się z nimi stopić. Wytatuować je sobie na ciele.
               Dzisiaj w miejscu tych zachwyceń stał blok, pełen nowych rozjarzonych żyć. Cyfrowe mrowisko ze szkła i betonu, mrugające całą noc, niczym wieża na lotnisku. Dziś setki oczu mogłyby obserwować ją, gdyby jak dawniej usadowiła się na parapecie. Gdyby podpaliła papierosa i z westchnieniem wydmuchała dym. Gdyby się zapatrzyła gdzieś pod niewidoczne warstwy poranka, a z oczu zaczęła gubić po cichutku skrawki strachu.
               Serce Natalii zabiło mocniej na te wspomnienia. Stary program do przetrwania sam się załadował i odpalił. Zaktualizować? - spytało ciało Natalii.
               Dziewczyna na chwilę przestraszyła się tej łatwości, z jaką wspomnienia odnalazły jej organizm. Była już przecież po remanencie. Po odbudowie, po rekonstrukcji, po restarcie. A jednak koniuszki jej palców zaczęły delikatnie drżeć. Potrząsnęła nieznacznie głową i odsunęła się od okna. Bolały ją plecy i nogi. Rozejrzała się dokoła. Nie chciała siadać, bo za bardzo bała się uśnięcia na starej wersalce, po środku pustego mieszkania. Nie chciała, by zastał ją zmrok wśród tych ścian przesiąkniętych na zawsze zapachem wstydliwej samotności. To miejsce, tak jej bliskie, tak ukochane, było jednocześnie, jak stara rana, wciąż niebezpieczną furtką do zainfekowania uśpionym wirusem.