niedziela, 28 lipca 2019

Matki 30tolatki - 6. Ostatnia impreza


Natalia wybrała stolik przy oknie. Kawiarnia Zgaga, przyjazna kobietom w ciąży, serwowała tak zwane ciążowe zachcianki. Natalia miała za sobą fazę jabłek, popcornu, coli a nawet dewolajów z frytkami, choć nie je mięsa, oraz frytek z McDonalda, chociaż nie je w McDonaldzie i szczęśliwie uważała się już za kobietę wolną od nałogów. Mądrzejsza o wiedzę z wykładu Emocje na widelcu, wiedziała, że ciążowe apetyty łączą się z potrzebą bezpieczeństwa, teleportującą nas prosto na talerz z dzieciństwa, ewentualnie innego okresu w życiu, kiedy czuliśmy się spokojni i szczęśliwi. Dlatego nie żałowała sobie przysmaków, by jej dziecko mogło również czuć się szczęśliwe i bezpieczne. Zaczęła się mościć. Torbę potrzebowała mieć koło siebie, by nie musieć się do niej schylać. Jednak nie chciała jej trzymać na kolanach, żeby nie gniotła jej w brzuch. Chętnie schowałaby stopy przed jadowitym ludzkim wzrokiem, by w spokoju ducha, po wieśniacku, wyjąć je z butów, ale jednocześnie umierała z ochoty by rozłożyć nogi i brzuch umieścić między nimi. W tym celu usiłowała więc dyskretnie okryć się szalem, który nosiła w torbie tylko i właśnie w tym celu. Zdjąwszy buty i opatuliwszy się szalem, uznała jednak, że nie wytrzyma siedzenia na twardym krześle  i zaczęła rozglądać się za poduszką. Gdyby lokal urządzała kobieta, na każdym krześle byłyby poduszki - pomyślała. Z powrotem wcisnęła stopobalony w klapki i poszurała w kierunku szerokiego parapetu, przyobleczonego w materac. Spróbowała na nim usiąść ale natychmiast zsunął się razem z nią. W cichości ducha zaczęła czuć irytację. Przygniotła materac torbą, podsunęła sobie krzesło i zaparła się o nie stopami. Jednak oparcie o szybę okienną natychmiast okazało się udręką dla kręgosłupa. Pomyślała, że mogłaby zarzucić sobie na plecy koc, żeby złagodzić strefę zgniotu, ale koce leżały na zewnątrz. Zaklęła w myślach, po czym zsunęła się znów z parapetu, a wraz z nią zsunął się materac i torba, która przy okazji wyrzuciła z siebie całą swą zawartość. Teraz usta Natali zaklęły naprawdę i głośno. Oparłszy się o krzesło zwindowała się do parteru, by pojękując zebrać z podłogi rozsypane klamoty. Zorientowawszy się jednak, iż przypadkowo przyjęła pozycję do porodu, zrezygnowała ze zbierania i usiadła na leżącym obok materacu i zebrawszy pod siebie rozrzucone nogi. Rozmarzyła się o lemoniadzie. O leżaku. A w najpierwszej kolejności rozmarzyła, by ktoś za nią schylił się i pozbierał za nią jej przybornik. Nagle w niedalekiej bliskości od siebie ujrzała głowę kelnera. Miał może ze 22 lata, a jego spanikowane oczy błagały, by nie rodziła na jego zmianie. Machnęła uspokajająco ręką.
- Nawet gdybym miała skurcze, to i tak jeszcze kilka godzin. - Uśmiechnęła się, by go uspokoić, ale szybko zrozumiała, że słowo skurcze tylko nasiliło u niego stany lękowe. - Lemoniada jest? - Postanowiła zmienić temat. Nieznacznie kiwnął głową, jakby się odblokował.

- To poproszę. - Rozpromieniła się, chcąc dodać mu otuchy.
- Jaką?
- Jaką lemoniadę?
- No, jaki smak?
- No nie wiem, myślałam o takiej z cytryn. - Westchnęła.
- A to z cytryn to nie ma.
- A jaka jest?
- Jest bazyliowa, z szałwią, lawendowa, jaśminowa, różana, korzenna, z jarmużem i o zapachu lasu.
- O jezu. - Natalia doznała alarmu o zbliżającym się kresie cierpliwości. - To może jaśminową. - Odparła zrezygnowana.
- Natusia?! - Okrzyk koleżanki wybuchł nagle, tuż koło niej i odebrał jej słuch w jednym uchu. Pod stolik zanurkowała chuda, opalona za żółtawo Marzenka, w szpilce, szmince i z ptasimi paznokciami.
- Ale mam co?! - Roześmiała się, przechwyciwszy w locie wzrok Natalii i zamachała paznokciami, a następnie podstawiła je dziewczynie pod nos. - U mnie w bloku, pod jedynką, Hanka robi. Jej mały poszedł do przedszkola, więc założyła biznes. Ładnie co? Patrz, każdy inny.
- No, faktycznie, każdy inny. - Przytaknęła Natalia.
- Zapisze cię, co? Chcesz? Odpicuj się teraz, póki możesz. Potem to będziesz szczęśliwa jak obetniesz jeden paznokieć na dzień. Od razu wpadniesz do nas, zobaczysz jaki mamy burdel, haha! Swietłana nie nadąża ze sprzątaniem, mówię ci, syf, kiła, mogiła. - Marzena zachichotała. - Kiedyś myślałam, że jak bachory podrosną, to zrobimy remont, ale one rosną, a coraz głupsze, po tatusiu. Na wszystkim flamastry i dżem. Nawet na kiblu. Sama zobaczysz. Ja uważam, że to lepiej, żebyś się przygotowała, bo mnie nikt nie uprzedził, i dlatego tak robiłam jedno po drugim. Dopiero jak się zorientowałam, że to nie wygląda jak na instagramie, to doszło do mnie, w jakiej dupie jestem. Resztę pamiętasz. Dwa lata prochy na depresję, bo próbowałam skoczyć. Wiesz, co mnie powstrzymało? Najmłodszy. Akurat się sfajdał, siedział na podłodze, płakał i rączki do mnie wyciągał. No to zlazłam z parapetu, pomyślałam, że jeszcze go przewinę, a potem skoczę. I akurat stary wrócił z roboty, jakoś wcześniej tego dnia, bo normalnie to mu się do domu nie spieszy. Pech tak chciał, nie poradzisz, haha. To co, zapiszę cię do Hanki?
Szczęśliwie pod stolikiem ukazał się kelner z lemoniadą. Już dwie osoby chodziły teraz beztrosko po jej rzeczach, zupełnie bez pomysłu zebrania ich z podłogi.
- Dla Pani też lemoniada?
- Młody, czy ja ci wyglądam na fankę lemoniady? - Marzenę samą rozbawiła ta wizja. - Coś zdecydowanie mocniejszego, niż lemoniada potrzebuję kochany.
- To jest lokal dla matek. - Odparł kochany bez przekonania.
- No to wyśmienicie! Kto bardziej potrzebuje podładować baterie w ciągu dnia, niż matka? Sprawdź dobrze, co tam masz jeszcze na zapleczu, ekstra płacę!
W tej samej chwili, obok nich usiadła na podłodze Agnieszka.
- O, tutaj siedzicie. - Przywitała się rzeczowo. Natalia zorientowała się, że matka to ten rodzaj człowieka, którego nic już nie dziwi.
- Tylko tutaj mi wygodnie. - Odparła.
- I tutaj można zamówić coś ekstra. - Ucieszyła się Marzenka.
- No i dobrze, bo nie myłam głowy od tygodnia. - Agnieszka zdjęła czapkę, jakby ściągała opatrunek z rany. - Staśka ma przygotowania do komunii. Codziennie o 6 rano jesteśmy w kościele po jebane naklejki.
- Matko najświętsza! Ja kupię Stasi naklejki!! - Marzenka szczerze zszokowana, poczuła chęć niesienia pomocy. Agnieszka pokiwała z rezygnacją.
- To są specjalne naklejki, że byłaś na pieprzonych spotkaniach, dostajesz od księdza, i wklejasz w zeszyt od religii. Inaczej nas nie dopuszczą.
- Nie dopuszczą was do czego?
- No do komunii, weś nic nie mów. Nie wiem, jak się nazywam ostatnio. Uczymy się na pamięć chyba z dwustu modlitw, jakiś wyznań wiary, normalnie Staśka nie ma czasu lekcji odrabiać. Musiała w tym miesiącu zrezygnować z baletu i pianina. Jeździmy, szukamy sukienki i butów, o bez kitu, moja suknia ślubna była tańsza. Próby komunijne po lekcjach. Spowiedzi. Staśki i moje. Specjalne msze w niedziele. W życiu tyle w kościele nie siedziałam. Co chwilę muszę brać w pracy L4. Do tego musimy zorganizować imprezę.
- Drugie krzciny! - Marzenka wypowiedziała te słowa niczym wyrok. - Nie możesz powiedzieć rodzinie, żeby się bujała?
Agnieszka tylko się zaśmiała.
- Rodzina to pikuś. My robimy imprezę dla księży.
- Boże! - Wykrzyknęła Marzenka, niczym rażona prądem.
- I to full pakiet. Fotograf, kamerzysta, catering, kwiaty. I nie zgadniecie, co jeszcze.
- Boję się próbować. - Wyszeptała Natalia, która poczuła, że łapią ją duszności.
- Prezent dla proboszcza.
- O ja pier..- Marzenka zakryła usta paznokciami.
- A twój młody kiedy? W przyszłym roku?
- A w życiu! Gdzie ja bym pozwoliła mu do kościoła się zbliżyć! Przecież to nienormalne, co się tam wyprawia. - Marzenka aż się wzdrygnęła. - Zresztą mojego to ksiądz wyrzucił z religii już w pierwszej klasie. Za szerzenie grzechów niewybaczalnych czy czegoś, bo mój Krzychu od razu się wypowiedział w temacie księży, co zasłyszał w domu i od tamtej pory ksiądz się odwraca, jak go widzi. Bogu niech będą dzięki.
W tej samej chwili, gdy Marzenka żegnała się z wdziękiem i wdzięcznością, pod ich stół  konspiracyjnym nurem wjechała taca z trzema szklaneczkami wypełnionymi po brzegi boskim napojem w kolorze złota.
- Trzy razy Prosecco Extra Dry dla Pań. - Usłyszały szept. - Musiałem tak podać, żeby nikt nie zczaił.
- Damy sobie radę młody! - Ucieszyła się Marzenka, wsuwając w młodą dłoń zwitek pieniądza.
- Błagam, chodźcie na zewnątrz, muszę zajarać. - Szepnęła Agnieszka. - Dasz radę wstać? - Zwróciła się do Natalii.
- Nie. Zamierzam tu zostać, aż urodzę. - Natalia złapała się wyciągniętych dłoni i z przyjemnością rozpostarła znowu nogi. - Moje rzeczy. Błagam. - Wskazała palcem na podłogę. Dziewczyny pozbierały wszystko co leżało, wpakowały do torby i wesoło ruszyły do stolika na zewnątrz.

- O matko jak dobrze. - Westchnęła z ulgą Agnieszka zaciągając się dymem. - Tak tak, miałam nie palić, ale weź tu nie pal, jak twoje dziecko ma komunię. - Podała paczkę Marzenie.
- Albo zagrożenie z religii. - Dodała Marzena. - Masz napij się moja droga, bo to Twoja ostatnia impreza! - Zwróciła się do Natalii.
- Dzięki, nie piję jakoś ostatnio.
- Oj już nie wygłupiaj się. Przecież nie zmuszam cię do szlugów ale odrobina zacnego Proseczko jeszcze żadnemu dzieciakowi nie zaszkodziła. Ja tam wino lubiłam się w ciąży napić, a oba durnie zdrowe. Napij się napij, bo teraz następny raz to już będziesz pić przez dzieci.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz